...

BRIEF dociera do polskich firm i ich pracowników – do wszystkich tych, którzy poszukują inspiracji w biznesie i oczekują informacji o ludziach, trendach i ideach.

Skontaktuj się z nami

Przypadek ojcem wynalazku

Mówi się, że potrzeba jest matką wynalazku. I choć to przysłowie sprawdza się w wielu sytuacjach, często bywa też tak, że przełomowe odkrycia dokonywane są przypadkiem, czasem nieco „obok” tego, czym się zajmujemy. Przykłady wielu takich odkryć pokazują, że, niezależnie od tego, co robimy, warto mieć oczy szeroko otwarte, bowiem nigdy nie wiadomo, kiedy uda się nam wynaleźć kolejną „wielką rzecz”.

W czasie zeszłorocznej konferencji TEDxWarsaw, podczas jednego z wykładów, zaprezentowana została historia organów. Autor wystąpienia zwracał uwagę uczestników wydarzenia na to, że ten niezwykle skomplikowany i zaawansowany instrument prawdopodobnie nie powstałby, gdyby kilkaset czy nawet kilka tysięcy lat temu pewien pastuch wypasający swoje owce bądź rolnik wracający ze żniw nie dmuchnął w napotkaną po drodze trzcinę, sprawiając, że ta wydała dźwięk. Przekaz wykładu był następujący: rozglądajmy się uważnie dokoła siebie, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy na naszej drodze napotkamy własną „przełomową trzcinę”.

Wielu badaczy oraz przedsiębiorców zgodziłoby się z tezą, że czasami te najbardziej intratne i znaczące pomysły są dziełem przypadku, szczęśliwego zbiegu okoliczności czy nawet nieuwagi. Warto jednak zdawać sobie sprawę z tego, że nie każdy wypadek przy pracy może zamienić się w ważne odkrycie, a wyniku tego, w dochodowy biznes. Aby tak się jednak stało, trzeba umieć dostrzec potencjał nawet najbardziej nieprawdopodobnych lub potencjalnie nic nie znaczących wynalazków. I chociaż w tym wypadku, podobnie jak w wielu innych, dosyć dobrze sprawdza się przysłowie mówiące o tym, że łatwo jest mówić, jednak dużo trudniej zrobić, na pomoc przyjść mogą nam historie tych, którym udało się przekuć przypadkowe odkrycia w przynoszący zyski produkt.

Wynalazek na polowaniu

Jednym z najczęściej przytaczanych dowodów na słuszność tezy, iż uważne obserwowanie otaczającego nas środowiska może się opłacić, jest historia materiału Velcro, znanego lepiej pod potoczną nazwą „rzep”. Ten łatwy w użyciu sposób łączenia został wymyślony – a raczej zaobserwowany – przez szwajcarskiego inżyniera Georges’a de Mestrala w 1941 r. Badacz wpadł na pomysł po odbyciu spaceru łowieckiego po alpejskich ścieżkach z psem, podczas którego zauważył, jak trudno jest usunąć z sierści jego czworonożnego przyjaciela owocostan łopianu. Wykazując ciekawość badawczą, de Mestral postanowił przyjrzeć się materiałowi pod mikroskopem. W trakcie tego procesu zauważył setki niewielkich haczyków pokrywających obserwowany przedmiot, które wyjaśniały szczególne, często irytujące, czepliwe właściwości rośliny. Badacz postanowił wykorzystać swoje odkrycie w celach komercyjnych i stworzyć nowy rodzaj zapięcia.

Chociaż opatentowanie materiału zajęło mu prawie dziesięć lat, a produkt zaczął cieszyć się dużym powodzeniem dopiero na początku lat 70. ubiegłego wieku, wysiłek opłacił się – w szczytowym momencie de Mestral produkował 60 mln jardów Velcro rocznie zanim sprzedał swoją firmę oraz prawa patentowe szwajcarskiemu przedsiębiorstwu Velcro SA, później funkcjonującemu pod nazwą Velcro International. Inżynier, zanim przeszedł na emeryturę, przekazał zarządcom firmy jedną radę: „Jeśli którykolwiek z Waszych pracowników będzie chciał wziąć dwutygodniowy urlop, by wybrać się na polowanie – zgódźcie się.”

Fale, które topią

Innym przykładem tego, że warto jest przyglądać się temu, co dzieje się wokół nas, szczególnie, gdy eksperymentujemy z nie do końca poznanymi urządzeniami i substancjami, są dzieje kuchenki mikrofalowej. Można powiedzieć, że wynalezienie tego urządzenia zawdzięczamy nie tylko otwartemu umysłowi, ale również, a może przede wszystkim… czekoladowemu batonikowi. Owym „otwartym umysłem” był Percy Spencer, inżynier pracujący w Raytheon Corporation, który w połowie lat 40. ubiegłego wieku traktowany był jako geniusz elektroniki. Po odbyciu obowiązkowej służby w wojsku podczas drugiej wojny światowej badacz był zaangażowany w projekt zajmujący się zgłębianiem tajników radiolokacji. Podczas testowania nowej rury próżniowej, nazywanej magnetronem, odpowiedzialnej za sterowanie radarem, Spencer poczuł w kieszeni spodni skwierczenie.

Okazało się, że znajdujący się tam czekoladowy baton na skutek promieniowania mikrofalowego stopił się. Odkrycie na tyle zaintrygowało badacza, że zaczął eksperymentować z innymi przedmiotami, zwracając magnetron w stronę innych przedmiotów, jak jajka czy ziarna prażonej kukurydzy. Po kilku próbach doszedł do wniosku, że ciepło, jakiego przedmioty doświadczają, jest skutkiem promieniowania mikrofalowego. Dostrzegłszy potencjał swojego odkrycia, Spencer rozpoczął tajny projekt o roboczej nazwie „szybka parówka” [„The Speedie Weenie” – przyp. red.], w ramach którego w 1947 r. udało mu się opracować patent na kuchenkę mikrofalową. Co ciekawe, pierwsze tego typu urządzenie ważyło prawie 340 kg przy wysokości równej 1,65 m i kosztowało ok. 500 dol. Szybko jednak udało się przystosować wynalazek do potrzeb konsumenckich i w 1975 r. prawie 14 proc. społeczeństwa amerykańskiego gotowało posiłki przy użyciu kuchenki mikrofalowej.

Szczęśliwe błędy

Często jednak bywa tak, że działanie, które z pozoru wydaje się być błędne i mogłoby być tragiczne w swoich skutkach – nieodpowiednie podpięcie kabli, nieuważne pozostawienie substancji w nieprzeznaczonym do tego miejscu lub niezdarne upuszczenie tego, co trzymamy w rękach – jest punktem zapalnym dla przełomowych odkryć. Wystarczy tu przywołać m.in. historię takich wynalazków, jak rozrusznik serca oraz teflon. W przypadku pierwszego z nich osobą, która popełniła szczęśliwą pomyłkę, był Wilson Greatbatch. Badacz, zatrudniony w tamtym czasie na Uniwersytecie w Buffalo, pracował nad urządzeniem, które miałoby utrwalać rytm ludzkiego serca. Pewnego dnia nieuważnie podłączył do obiegu nieprawidłowy rezystor, co spowodowało, że całe urządzenie zamiast mierzyć rytm serca, zaczęło go naśladować.

Warto dodać, że gdyby nie ta omyłka, dziś ponad pół miliona ludzi rocznie mogłoby mieć problemy z odzyskaniem zdrowia. Jeśli chodzi o teflon, podziękowania za to, że dziś możemy smażyć na patelni to, co chcemy, nie martwiąc się o przyklejanie się jedzenia do narzędzia kuchennego, należą się chemikowi Royowi Plunkettowi. Badacz w 1938 r. eksperymentował z gazami, które miały być przeznaczone do produkcji freonowych zamrażalników przez firmę Dupont. Chemik popełnił klasyczny błąd nieuwagi, zostawiając niezabezpieczoną próbkę substancji, którą badał, na noc. Gaz, który nad ranem powinien wypełniać kanister, zniknął, pozostawiając po sobie kilka płatków białawego wosku. Zamiast wyrzucić to, co odnalazł, Plunkett zainteresował się chemicznymi odpadkami i postanowił przetestować jego właściwości. Nowy materiał okazał się być wspaniałym smarem z bardzo wysoką temperaturą topnienia. Kilka lat później, w 1945 r., substancja funkcjonowała już pod zastrzeżoną nazwą „teflon”, a firmie Dupont udało się znaleźć dla niej wiele zastosowań, od narzędzi kuchennych począwszy, na izolatorach kabli skończywszy.

Odmienne zastosowanie

Zdarza się też tak, że produkt, który początkowo sprzedawany jest z myślą o konkretnym zastosowaniu, okazuje się mieć całkiem inną funkcję. Tak było w przypadku jednej z ulubionych zabawek dzieci na całym świecie, tzn. ciastoliny Play-Doh. Masa początkowo była sprzedawana jako substancja czyszcząca do tapet ściennych. Niestety, po kilku miesiącach jej obecności na rynku okazało się, że w związku z tym, iż wprowadzono do obiegu winylowe tapety, które mogły być myte wodą, produkt przestał być potrzebny.

Firma prawdopodobnie zbantrukowałaby, gdyby tylko jej właściciele, bracia McVickers, nie odkryli, że ich artykuł wykorzystywany jest przez dzieci do… tworzenia ozdób świątecznych. Przedsiębiorcy zdecydowali się na szybką zmianę branży, usuwając z receptury detergent i dodając do produkowanej masy barwnik. Produkt zaczął cieszyć się tak dużym powodzeniem na rynku, że po niedługim czasie bracia McVickers dostali ofertę kupna ich firmy, od przedsiębiorstwa General Mills, opiewającą na 3 mln. dol., czyli ekwiwalent dzisiejszych 18 mln. dol. Historia ta pokazuje, że czasem nie wystarczy uważne obserwowanie naszych działań, ale konieczne jest także słuchanie informacji zwrotnej od konsumentów – nawet jeśli Ci nie są potencjalnymi przedstawicielami projektowanej przez nas grupy docelowej.

::

Tekst ukazał się w lipcowym numerze magazynu „Brief”.

Fot. Fotolia.com/joda

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF