...

BRIEF dociera do polskich firm i ich pracowników – do wszystkich tych, którzy poszukują inspiracji w biznesie i oczekują informacji o ludziach, trendach i ideach.

Skontaktuj się z nami

Cisza wyborcza a realia internetowej kampanii prezydenckiej

Wybory prezydenckie 2015 przejdą do historii jako te, które przyznały Internetowi, a zwłaszcza mediom społecznościowym, rolę szczególną. Aktywność profili kandydatów na prezydenta, tweetupy i videoblogi pozwoliły zagospodarować politykom i ich sztabom część wirtualnej przestrzeni zawłaszczonej do tej pory przez nieskrępowanych strategią marketingową użytkowników-obywateli. Razem z politykami do Internetu weszła także PKW.

Niestety tam, gdzie do gry wkracza tzw. czynnik oficjalny dochodzi zwykle do zdarzeń kuriozalnych. Taką sytuacją jest choćby wymóg przestrzegania ciszy wyborczej w Internecie. Dlaczego to kuriozalne? Bo za jej naruszenie grozi nawet grzywna w wysokości 1 000 000 złotych. Suma ogromna, ale nie do wyegzekwowania. Bo kto niby upilnuje sieci?

Lajk – znany agitator polityczny

Cisza wyborcza to nic innego jak przerwa między zakończeniem kampanii, która ma miejsce na 24 godziny przed dniem wyborów, a końcem głosowania. W jej trakcie zabroniona jest jakakolwiek agitacja polityczna. W zamierzchłych czasach monitorów kineskopowych, czyli w 2003 roku, tuż przed referendum o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, na stronach sejmowych – o czym pisze Piotr Waglowski w książce „Prawo w sieci” – zawisł zabawny komunikat. „Zgodnie z ustawą o referendum strony Sejmu RP i serwer poczty elektronicznej są niedostępne do zakończenia referendum”. Czy oficjalne strony polskiego parlamentu nakłaniały do głosowania za wejściem do UE? A może odradzały? W zasadzie nie wiadomo. Ale strony internetowe postanowiono zdjąć. W odróżnieniu od plakatów agitujących za a nawet przeciw na ulicach miast i wsi.

Całkiem niedawno, bo w 2014 roku, równie specyficznym rozumieniem ciszy wyborczej wykazał się Stefan Jaworski były już przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, który stwierdził, że „wypowiadanie się w Internecie w czasie ciszy wyborczej o kandydatach i komitetach wyborczych jest rodzajem agitacji wyborczej (…). Takie działanie może być przedmiotem postępowania karnego”. Wypowiadanie się w Internecie może przybierać różne oblicza: hejt, lajk, komentarz, mem, filmik. Czy zalajkowanie profilu kandydata na Facebooku albo filmiku opublikowanego przez niego przed ciszą wyborczą, to agitacja? Czy podanie dalej kompromitującego tweeta nielubianego przez siebie kandydata sprzed kilku dni to występek? Czy klikanie „lubię to” to agitka?

Czy Internet jest przestrzenią publiczną?

Trzeba wprowadzić pewne zastrzeżenie metodologiczne i rozróżnić dwa porządki: oficjalny i nieoficjalny. Internet i internety. Internety to przecież nie rządowe biuletyny publiczne, nie poważane portale informacyjne, ale żywioł, dyskusje, spory, spontaniczna twórczość. Najczęściej szyderstwo. Czy do tych dwóch skrajnie różnych rejonów sieci powinno się stosować taką samą definicję agitacji wyborczej – która (jak mówi Kodeks Wyborczy) jest publicznym nakłanianiem lub zachęcaniem do głosowania w określony sposób lub do głosowania na kandydata określonego komitetu wyborczego?

I tu pojawia się pytanie zasadnicze, czy Internet jest miejscem publicznym. Warto przytoczyć dwa głośne przypadki, które obrazują dużą rozbieżność interpretacyjną w tej sprawie. Ewa Wójciak, dyrektorka Teatru Ósmego Dnia za wypowiedź na swoim prywatnym koncie na Facebooku została zwolniona ze stanowiska. Decyzję podjęły władze miasta, stwierdzając, że Internet to miejsce publiczne. Drugim przykładem – ilustrującym zupełnie przeciwne podejście do sieci – jest Stypa Party, czyli impreza związana z …katastrofą prezydenckiego samolotu. Organizatorom chciano postawić zarzut demonstracyjnego okazania lekceważenia Narodu Polskiego, ale – jak wyjaśnił Zbigniew Paszkiewicz z zespołu prasowego wielkopolskiej policji – Internet nie jest miejscem publicznym w rozumieniu naszego prawa. Dlatego też zarzuty uznano za bezzasadne – sprawa rozeszła się po kościach. A użytkownicy Internetu nadal nie wiedzą, która interpretacja będzie stosowana w ocenie ich – potencjalnie kontrowersyjnej – aktywności w sieci

Sztaby głównych rywali o fotel prezydencki – Andrzeja Dudy i Bronisława Komorowskiego – wolały nie wdawać się w rozważania na temat interpretacji i nie publikowały żadnych postów w okresie ciszy wyborczej przed I turą. Nie narażały ani siebie, ani wyborców, którzy mogli aktywność polubić i podać dalej. Ale już antysystemowiec Janusz Korwin-Mikke na oficjalnym fanpage’u na Facebooku opublikował post. Podobnie jak Paweł Kukiz, który o wyborach pisał kilkakrotnie. Za każdym razem zastrzegał jednak, żeby żaden z fanów nie lajkował.

Żyrafy wchodzą do szafy

Przestrzeganie ciszy wyborczej w Internecie przypomina nieco peerelowską zabawę w ciuciubabkę z cenzurą. Jak napisać, żeby domyślny zrozumiał, a głupszy wzruszył ramionami? Jak napisać, żeby sprzedać newsa i nie prowokować organów ścigania do ścigania? Najlepiej mówić kodem – żyrafy wchodzą do szafy. A pawiany na ściany. Co z niego wynika? Np. to, że w 2013 roku pół miasta stołecznego wybrało się podczas referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz na grzybobranie i skrzętnie podawało, ile grzybów w koszyku przyniosło do domu. Podczas wyborów parlamentarnych w 2011 blogerzy chętnie dzielili się z czytelnikami przepisami na pączki lub sałatki, podając oczywiście bardzo dokładne proporcje składników. Z weekendu wyborczego anno domini 2015 zapamiętamy z kolei, ile kosztowała kiełbasa krakowska, a na ile wyceniano bigos czy ciasteczka. Szyfrowanie postów i tweetów, które w trakcie głosowania podają, ile procent zdobyli poszczególni kandydaci jest zajęciem w istocie swej bardzo ryzykownym, ale jednocześnie bardzo powszechnym. Powszechnym dlatego, że połowa cechu dziennikarskiego koduje i szyfruje. A ryzykownym dlatego, że minimalny wymiar grzywny, jaki grozi za podawanie tego typu danych, opiewa na pół miliona złotych. (maksymalnie można nawet zostać ukaranym kwotą miliona złotych). Całkiem sporo nawet jak na pensje dziennikarskie.

Przestrzeganie ciszy wyborczej – o której wielu sądzi, że jest przeżytkiem – w dobie Internetu jest iluzoryczne. Kwestie niedostosowania przepisów do realiów (a w zasadzie ich martwota), brak narzędzi do kontroli sieci, przy jednoczesnych absurdalnie wysokich karach budzą jedynie uśmiech politowania na twarzach internautów. Jeszcze większy uśmiech budzą jednak skojarzenia związane z samymi kandydatami, które przekładają się na szyfr wyborczy.

::

Chcesz poznać więcej informacji i przeczytać więcej analiz na temat wyborów prezydenckich? Pobierz aplikację App of cards.

::

fot. Pio Si/Fotolia, Rawpixel/Fotolia, igor\Fotolia

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF