...

BRIEF dociera do polskich firm i ich pracowników – do wszystkich tych, którzy poszukują inspiracji w biznesie i oczekują informacji o ludziach, trendach i ideach.

Skontaktuj się z nami

Stoczniowy biznes z misją. Wywiad z Bartłomiejem Zientkiem z Green Dream Boats

Odważny design i innowacyjne na skalę świata, ekologiczne rozwiązania – oto, co wyróżnia ich produkty na tle innych. W swojej branży są niedoścignionym wzorem. Nieustannie doskonalą efekty swojej pracy i śmiało patrzą w przyszłość. Mowa o Green Dream Boats, czyli młodej polskiej stoczni produkującej ekologiczne, w pełni autonomiczne katamarany, z którymi od ostatnich dwóch lat coraz śmielej wchodzi na kolejne zagraniczne rynki. Już niebawem świat ujrzy ich drugi duży projekt, czyli ekologiczny houseboat, nad którego produkcją trwają właśnie prace. Tym razem w ramach cyklu poświęconego laureatom rankingu 50 Najbardziej Kreatywnych w Biznesie rozmawiamy z jednym z twórców pomorskiej stoczni Green Dream Boats, Bartłomiejem Zientkiem.

Jak to się stało, że zajęliście się tym biznesem? Skąd wziął się pomysł na produkcję ekologicznych łódek?

Pomysł zrodził się w głowie Mirka Skwarka, czyli mojego wspólnika, który jest pasjonatem motoryzacji. Wcześniej współtworzył w Polsce m.in. Porsche Club. Zakochany w designie samochodowym postanowił przenieść go na łódki. Mirek zauważył, że nawet jeśli ktoś posiada drogi jacht, to życie na tym jachcie toczy się głównie w przystani, pływa się bowiem zaledwie kilka dni w roku. Jeszcze dokładniej, życie na jachcie toczy się na rufie, na salonce, gdzie znajduję się kanapa. Dobry jacht kosztuje miliony, a w głównej jego części mieści się zaledwie 5–6 osób. Cała zabawa polegała więc na tym, by tę najbardziej atrakcyjną część przenieść w miejsce centralne łódki i stworzyć na niej więcej przestrzeni. Łódka miała zmieścić na pokładzie 10 osób, przy czym główną część nadal musiał stanowić stolik i kanapa w kształcie litery U. Z drugiej strony, wchodząc w ten biznes, myśleliśmy o tym, by podążać z duchem czasu i stworzyć coś ekologicznego, coś, co jest w pełni autonomiczne. W przypadku Sollinera udało nam się tego dokonać nawet w większym zakresie niż Tesli. Na naszych ekologicznie zasilanych łódkach można pływać praktycznie w nieskończoność.

 

Jak dużo czasu musiało upłynąć, by świat usłyszał o Green Dream Boats? Jak długo pracowaliście na ten sukces?

Tak naprawdę najbardziej owocne były dla nas ostatnie dwa lata – od momentu, gdy pojawiła się pierwsza łódka Solliner, która wtedy jeszcze była produkowana według naszego projektu na zewnątrz. Własną stocznię, w której produkowane są kolejne łódki, mamy dopiero od zeszłego roku. W naszym produkcie wprowadziliśmy też szereg poprawek i teraz, we własnej stoczni, możemy spokojnie pracować nad kolejnymi pomysłami. Wracając do pytania – największe zainteresowanie, zarówno mediów, jak i klientów, pojawiło się pod koniec 2015 r.


Fakt, że Wasze łódki są w pełni ekologiczne, cały czas stanowi ewenement. Czy czujecie, że świadomość w tym zakresie rośnie, czy jednak cały czas pozostajecie w niszy?

Obecnie w przypadku wszelkiego rodzaju łódek i motorówek coraz częściej montuje się silniki elektryczne. Świadomość w tym obszarze rozwija się bardzo dynamicznie. Dzisiejszy stan porównałbym jednak do sytuacji na rynku motoryzacyjnym ok. dekady temu. Zdajemy sobie oczywiście sprawę z tego, że nasz Solliner nie będzie zawsze odosobniony i dlatego cały czas pracujemy nad kolejnymi, jeszcze bardziej innowacyjnymi projektami. Z drugiej strony, cały czas pozostajemy w pewnej niszy, dlatego naszym zadaniem jest edukowanie zarówno klientów, jak i dilerów. Obserwujemy jednak rynek i widzimy, że z każdym kolejnym rokiem świadomość pogłębia się. Proponowane przez nas rozwiązania nie są już aż tak zaskakujące, jak były jeszcze dwa lub trzy lata temu, jednak w niektórych częściach świata nasz produkt nadal powoduje „efekt wow”.

 

Kto jest Waszym klientem? Do kogo przede wszystkim kierujecie swoją ofertę?

Nasza grupa docelowa jest dość trudna do ocenienia. Z jednej strony, są to osoby, które do tej pory nie miały związku z pływaniem. Dzięki naszym produktom odkrywają uroki wody. Co ważne, nasze łódki są proste w obsłudze i poza kosztami zakupu nie pociągają dodatkowych kosztów serwisowych czy opłaty za paliwo. Bardzo wielu klientów traktuje nasz produkt również jako pomysł na zarabianie. Mam tu na myśli wszelkiego rodzaju usługi czarterowe czy turystyczne. Mamy np. klientów na Teneryfie, którzy kupili od nas kilka łódek i rozwijają tam biznes turystyczny, więc każdy turysta z Polski może pływać naszymi łódkami również na Teneryfie – wystarczy znaleźć się w okolicach Puerto Colon. Co istotne, w takich przypadkach zakup łódki zwraca się często po jednym sezonie. Coraz częściej spotykam się też z sytuacją, że rekreacyjne jeziora zamieniane są w strefy ciszy. Elektryczna łódka w takim przypadku doskonale zdaje egzamin.

 

W czasie branżowych targów to właśnie Wasz produkt często budzi największe zainteresowanie. Co jest tego powodem?

Przede wszystkim design. Jest wiele łódek, w których występują ekologiczne rozwiązania, ale często nie są to jeszcze skończone produkty. Przykładowo ostatnio podczas targów w Düsseldorfie właścicele dużej francuskiej firmy produkującej katamarany podeszli właśnie do nas i zachwycali się designem naszych łodzi, który ich zdaniem jest bardzo odważny. Linia nawiązuje bowiem do Porsche (modelu 356), a „efektu wow” dopełnia elektrycznie podnoszony czy opuszczany daszek, który z jednej strony jest podstawą napędową, z drugiej – chroni pasażerów przed słońcem czy deszczem, umożliwia nam też wpływanie pod niskie mostki.

 

Jak kształtują się Wasze relacje z konkurencją?

Widzimy takich, którzy próbują się od nas uczyć. W produktach innych firm pojawiają się np. podobnie obszywane kierownice i tapicerka, czyli coś, co zapoczątkowaliśmy właśnie my. To bardzo miłe, widzieć, że tworzy się swego rodzaju pierwowzór…

 

A do kogo kierowany jest Wasz nowy produkt, czyli houseboat?

Spływają do nas zapytania dotyczące przeznaczenia naszego produktu zarówno na cele biurowe, turystyczne, restauracyjne, jak i mieszkalne. Wszędzie tam, gdzie ziemia jest droga, można postawić właśnie na nasz houseboat – planujemy rozpocząć tym samym ciekawy biznes. Już teraz produktem zainteresowani są klienci z Azji, Amsterdamu czy Londynu. Rozmowy najczęściej zmierzają ku temu, jak skomercjalizować nasz produkt – i, jak się okazuje, możliwości jest bardzo wiele. To nas cieszy, ponieważ sami jesteśmy przedsiębiorcami i miło jest widzieć, gdy otwieramy nowe możliwości prowadzenia własnego biznesu również przed innymi. Houseboat jest projektem, o którym będzie jeszcze głośno. Obecnie znajduje się na etapie rozpoczętego cyklu produkcyjnego. A kiedy produkcja dobiegnie końca? – to zależy od wielu czynników…

 

Jak prezentuje się kwestia dystrybucji produktów firmy Green Dream Boats? Czy dilerzy chętnie z Wami współpracują?

Gdyby Elon Musk, tworząc Teslę, poszedł ze swoim innowacyjnym, nieco droższym samochodem do dilerów i próbował ich przekonywać, by sprzedawali jego auto, prawdopodobnie spotkałby się z odmową. Podobnie my czujemy, że nasz produkt jest swego rodzaju nowinką i potrzebna jest jeszcze edukacja – tak klientów, jak i dilerów. Obecnie nie jest nam łatwo przekonać tych drugich do naszego produktu, ponieważ z ich strony wiązałoby się to z dużą inwestycją – i my to rozumiemy. Wydaje mi się jednak, że ów stan zmieni się dopiero w momencie, gdy klienci zaczną sami pytać dilerów o nasze produkty. Wyprzedzamy rynek i nieco go zmieniamy, dlatego naturalne jest, że musimy nauczyć ludzi naszych produktów.


W których rynkach dostrzegacie większy potencjał – w Polsce czy poza granicami kraju?

W stoczniowym biznesie niesamowite jest to, że Polska jest pod tym względem potęgą, zwłaszcza jeśli mowa o niewielkich jachtach. Mało kto wie o tym, że, w zależności od szacunków, jesteśmy trzecim lub czwartym największym producentem jachtów na świecie. Blisko 90 proc. produkowanych łodzi trafia na eksport. Rynek zagraniczny cały czas stanowi dla nas oczywiście największy, nieograniczony niemal obszar. Obecnie nasze produkty można znaleźć m.in. w Holandii, na Teneryfie, w Hiszpanii, Norwegii, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Kanadzie, a niebawem również w Wielkiej Brytanii, prawdopodobnie też w Chinach, Wietnamie, Tajlandii i Australii. Potencjał naszych łódek coraz bardziej zauważają też polskie miasta. Przykładem może być Gdańsk, okolice Motławy. Wiemy już też, że od przyszłego sezonu łódki pojawią się m.in. we Wrocławiu, Krakowie i Włocławku.

 

Czy fakt, że Polska jest stoczniową potęgą, jest dostrzegany przez inne kraje?

Kiedy podczas różnych targów mówimy, że jesteśmy stocznią z Polski, konkurenci patrzą na nas z uznaniem. Polska jakość, jeśli mowa o przemyśle stoczniowym, jest bardzo ceniona. Najbardziej okazałe stoiska podczas targów często należą do polskich firm produkujących jachty. Nasz kraj radzi sobie w tej branży bardzo dobrze. Pozostaje tylko wspierać ten biznes i nie przeszkadzać przedsiębiorcom, którzy tworzą taką wizytówkę naszego kraju.

 

Jakie są plany na dalszy rozwój Green Dream Boats?

Naszym biznesowym celem jest to, aby osiągnąć skalę, w której będziemy posiadać stabilnego partnera w każdym istotnym miejscu na świecie. Osobę, która będzie reklamowała nasz produkt i pomagała rozprowadzać go poza granicami Polski. Dotychczas wszyscy nasi partnerzy to osoby, które są naprawdę zafascynowane naszym produktem. Chcemy również zbudować znacznie większy zakład produkcyjny, większą stocznię w specjalnej strefie ekonomicznej na Pomorzu, gdzie jako jedyni dostaliśmy zgodę na prowadzenie takiej właśnie działalności. Od strony projektowej natomiast najpierw chcemy oczywiście zakończyć produkcję houseboata, zaś później stworzyć coś, co będzie alternatywą dla tradycyjnych łódek. Nasz Solliner nie jest takim produktem, bo nie jest to łódka, którą można pływać szybko, nie daje tych samych wrażeń, co szybka łódź motorowa – naszym marzeniem jest więc stworzenie w swojej branży czegoś, co Elon Musk stworzył w branży motoryzacyjnej, czyli autonomicznego produktu, który parametrami nie będzie odstawał od dotychczas istniejących i będzie stanowić alternatywę dla łódek spalinowych. 

::

 

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Customer obsession oczami Ubera. Wywiad z Kacprem Winiarczykiem i Krzysztofem Radoszewskim

W listopadzie świętowali dwa lata swojej obecności w Polsce. Przez ten czas nie tylko udało im się stworzyć tu niezależny biznes, ale też wprowadzić w swojej branży zupełnie nową jakość oferowanych usług. Początki Ubera w Polsce nie były jednak typowe dla dużej zagranicznej korporacji. Przypominały raczej launch startupu, który tworzony jest zupełnie od zera. O starcie Ubera w Polsce, modelu biznesowym, konkurentach, oczekiwaniach i planach na najbliższą przyszłość rozmawiamy z Kacprem Winiarczykiem, dyrektorem generalnym oddziału oraz Krzysztofem Radoszewskim, dyrektorem marketingu na polskim rynku.

Zacznijmy od początku. Jak wyglądały pierwsze miesiące Waszej pracy w Uberze?

Kacper: W Uberze każdy nowy oddział wygląda jak start-up, a więc początki bywają naprawdę trudne. Zazwyczaj zespół na starcie składa się z trzech osób: jest to marketing manager, który zajmuje się pozyskiwaniem nowych użytkowników, analogiczna osoba zajmująca się wsparciem po stronie kierowców oraz general manager, który spina działania po obu stronach, a do tego zajmuje się m. in. kontaktem z mediami. Urok początków Ubera w Polsce polegał na tym, że zamiast trzech osób, była jedna. To ja musiałem zająć się wszystkim od zera. Wylądowałem w Warszawie po kilku tygodniach przyglądania się jak biznes rozwija się w innych krajach i zacząłem działać. Dostałem do ręki kartę kredytową i zadanie: odpalić Ubera w Polsce. Zacząłem od kupna komputera. Początkowo pracowałem z domu lub z kawiarni, ale w pewnym momencie zacząłem potrzebować odrębnego miejsca do pracy. Przez przypadek trafiłem na Facebooku na pokój do wynajęcia, przy ul. Szpitalnej w Warszawie. Natychmiast poszedłem go obejrzeć. Był to pokój w kamienicy, z wysokimi sufitami i drewnianą podłogą. Od razu wiedziałem, że to tam będzie się mieściło pierwsze polskie biuro Ubera. Na Szpitalną przeprowadziłem się jeszcze tego samego dnia.

Krzysztof: Mój pierwszy dzień pracy w Uberze wyglądał bardzo podobnie – również zacząłem od wycieczki po komputer. Później oczywiście praca w biurze, po kilkanaście godzin na dobę. Warto wspomnieć, że pierwsze biuro przy Szpitalnej miało wielkość sali konferencyjnej, w której właśnie się znajdujemy, czyli około 20 m2.

Kacper: Wszystkie struktury typowe dla korporacji: procedury, działy kadr, pomoc informatyków – to wszystko tworzyło się gdzieś w tle. Biuro przy Szpitalnej świetnie obrazowało sposób, w jaki działaliśmy i działamy nadal. Swoją drogą, to jakie było, to przede wszystkim zasługa Krzysztofa, który uwielbia design. Ostateczny efekt był niesamowity, ale w urządzanie tego wnętrza włożony został ogrom pracy i nerwów Krzysztofa, który już przy urządzaniu kolejnego, większego lokum, odmówił współpracy [śmiech]. Kolejne, którego urządzenia podjąłem się ja, jest już bardziej wyważone. Doskonale oddaje to nasze osobowości. W tym duecie to Krzysztof jest bardziej szaloną i spontaniczną połową, ja natomiast tonuję emocje.

Krzysztof: W międzyczasie było jeszcze biuro przy ul. Widok, z którym też mieliśmy sporo szczęścia. W pewnym momencie pokój przy Szpitalnej okazał się za mały i musieliśmy znaleźć sobie nowe miejsce. Zupełnie nie wiedzieliśmy, czy szukamy lokum o wielkości 50 czy 150 m2. Biuro przy ul. Widok było pierwszym, które oglądaliśmy i od razu nam się spodobało. Przeprowadzka była natychmiastowa. Jedynym problemem okazał się fakt, że nowe biuro było jeszcze w fazie przygotowań do najmu, więc przez pierwsze trzy miesiące funkcjonowaliśmy bez drzwi.

Krzysztof: Od kolegów z innych rynków wiemy, że początki wszędzie wyglądały podobnie – czy to w Paryżu czy w Singapurze. Wiele osób postrzega nas jako dużą, amerykańską korporację, która ma międzynarodowe struktury, natomiast my działamy bardziej jak sieć lokalnych start-upów, bardzo mocno opartych o lokalne zespoły, od których wymaga wymaga się niezależności i odpowiedzialności.

Kacper: Faktycznie, wiele zależało od nas samych. Takie akcje UberROGALE, w ramach której 11 listopada nasi użytkownicy mogli zamówić rogala świętomarcińskiego z dostawą do domu czy, lokalne kampanie marketingowe – wszystkie te pomysły od początku powstawały w naszych głowach i mocno opierały się o lokalne społeczności i to co mieszkańcom polskich miast znane i bliskie.

Centrala nie dała Wam więc gotowego przepisu na sukces…

Krzysztof: Centrala zarysowała nam model biznesowy, ale sami musieliśmy dobierać działania tak, by Uber odniósł sukces na polskim rynku. W pierwszych miesiącach skupiliśmy się na obsłużeniu bieżących spraw, pracy było mnóstwo. Kacper prowadził spotkania w tym samym pokoju przy Szpitalnej, w którym ja próbowałem skupić się na pracy. Po pierwszych trzech miesiącach, kiedy ogarnęliśmy już „bieżączkę”, postanowiliśmy, że jest to moment, by zorganizować jakąś promocyjną akcję. Zbliżał się Tłusty Czwartek, więc wpadliśmy na pomysł, że tego dnia będziemy dostarczać użytkownikom świeże pączki.

Kacper: Pomysł był prosty – klikasz i po paru minutach masz ciepłe pączki u siebie w domu. Bez stania w kolejkach. Do rozwiezienia mieliśmy 5 tys. pączków. Chcieliśmy dostarczyć je w odpowiednim czasie, by były świeże. Wcześniej musieliśmy jednak przewieźć je do bliżej nieokreślonego magazynu, a następnie zapakować w pudełka, które Krzysztof sam zaprojektował. Okazało się, że te 5 tys. pączków to w sumie dwie ciężarówki. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie je zmieścimy, bo 20-metrowe biuro przy Szpitalnej było zbyt małe. Wynajęliśmy więc sklep ze słuchawkami i tam przewieźliśmy pączki. Następnie zmierzyliśmy stoperem, ile czasu zajmuje złożenie pudełka z pączkiem i ile osób potrzebujemy, by zrobić to w stosunkowo krótkim czasie. W składanie pudełek zaangażowałem swoją siostrę, a ona przyprowadziła kilkunastu znajomych, z którymi przez kilka godzin pakowaliśmy pączki i przekazywaliśmy je kierowcom. Wszystko zorganizowaliśmy sami, bez pomocy jakiejkolwiek agencji. Taki schemat działania wszedł nam w krew. Do tej pory tego typu akcje od początku do końca przeprowadzamy sami. Co więcej, w pewnym momencie inne firmy zaczęły traktować nas jak agencję. Przykładowo firma Nike zgłosiła się do nas, abyśmy pomogli im zorganizować jedną z akcji promocyjnych.


 

Krzysztof: Inną akcją, która bardzo spodobała się użytkownikom naszej aplikacji były super-samochody Ubera. W trzech miastach rozlokowanych było sześć super-samochodów, m. in. Ferrari, Bentley czy 1000-konne Audi. W ramach naszej akcji w ciągu jednego dnia użytkownicy mogli przejechać się tymi samochodami za darmo. Niestety, samochodów było tylko sześć, więc nie wszystkim udało się załapać na super-auto. Rekordzista tego dnia zamówił samochód za pośrednictwem aplikacji aż 1400 razy. Najbardziej wytrwałe osoby, którym ostatecznie nie udało się zamówić super-samochodu, nagrodziliśmy po zakończeniu akcji. Jesteśmy też bardzo dumni z akcji, w której chcieliśmy zaskoczyć jedną, bardzo ważną dla nas osobę. To pan Dariusz, pierwszy polski przedsiębiorca, który zaczął korzystać z Ubera jako kierowca. Wykonał za pośrednictwem Ubera 10 tys. przejazdów. Nasi pracownicy zamówili kurs z panem Dariuszem, po czym – w zupełnie niespodziewany sposób – poinformowali go, że już niebawem pojedzie na egzotyczne wakacje. Wysłaliśmy pana Dariusza do Meksyku, który jest oddalony od Warszawy dokładnie o 10 tys. km. Sfilmowaliśmy całą akcję, a wideo zamieściliśmy na naszym Facebooku.

Takie działania chyba sprawiają, że klienci z czasem stają się Waszymi ambasadorami.

Krzysztof: Zdecydowanie tak. Na tym w dużej mierze początkowo polegała też moja praca. Starałem się zrozumieć rynek, zrozumieć klientów i dopasować działania tak, aby nie tylko byli zadowoleni z usług, ale właśnie utożsamiali się z naszą marką. Dlatego też przez cały czas musimy dbać również o to, by klienci nie mieli technicznych problemów z zamówieniem Ubera.

Kacper: Ten mechanizm dobrze widać na przykładzie produktu biznesowego. W Polsce po każdym przejeździe z Uberem można pobrać w aplikacji fakturę. Mnóstwo naszych użytkowników, korzystających z aplikacji prywatnie pisało do nas z prośbą o udostępnienie opcji dla firm, bo chcieli, aby mogli zacząć korzystać z rozwiązania też w pracy. I tak użytkownicy indywidualni stali się naturalnymi ambasadorami U4B, z którego dziś korzystają tak duże firmy jak Alior.

Uber przedstawia się jako firma dbająca o bezpieczeństwo użytkowników. W czym się to przejawia?

Kacper: Jest kilka etapów, na których zapewniamy bezpieczeństwo. Pierwszy z nich to bardzo skrupulatna weryfikacja potencjalnych kierowców, którzy chcą korzystać z aplikacji. Osoba, która chce rozpocząć z nami współpracę jako kierowca, musi przedstawić nam odpowiednie dokumenty, m. in. zaświadczenie o niekaralności czy zaświadczenie o wykroczeniach w ruchu drogowym, czyli historię mandatów. Ten dokument, na wniosek zainteresowanego, wydaje policja. To tam znajdują się informacje o wszystkich mandatach otrzymanych od 2005 r., czyli od momentu, w którym policja zaczęła prowadzić digitalizację zasobów. Co ciekawe, niektóre wykroczenia mogą zostać wymazane z zaświadczenia o niekaralności, ale cały czas znajdują się w zaświadczeniu o wykroczeniach w ruchu drogowym. Dodatkowe dokumenty to badania techniczne samochodu, ubezpieczenie. Jeśli kierowcy kończy się badanie techniczne i na czas nie prześle nam skanu nowego dokumentu, automatycznie traci możliwość wykonywania przejazdów za pomocą aplikacji. Sprawdzamy wiek kierowcy, jak długo posiada prawo jazdy. Weryfikujemy też dokumenty związane z przejrzystością fiskalną takie jak wpis do KRS czy CEIG, VAT i NIP. Po każdym przejeździe użytkownik otrzymuje fakturę. Kolejny poziom to zapewnienie bezpieczeństwa dzięki technologii – informacje o kierowcy i aucie w aplikacji, kontakt z obsługą klienta za pomocą jednego kliknięcia, współdzielenie trasy przejazdu z bliskimi czy obowiązek oceny kierowcy. Oceny są bardzo istotnym elementem oferowanego przez Ubera rozwiązania, a na ich rolę w typu usługach zwracała uwagę m. in.Komisja Europejska. Motywują one kierowców do tego, by dostarczane przez nich usługi były na odpowiednim poziomie. Każdy użytkownik po przejeździe ma obowiązek ocenienia kierowcy w skali od 1 do 5. Jeśli średnia ocen spadnie poniżej 4,6, kierowca automatycznie traci dostęp do platformy. Aktualnie średnia ocen kierowców w Polsce wynosi 4,81, co pokazuje, jak bardzo starają się spełnić oczekiwania użytkowników. W tym systemie nikt nie jest anonimowy. Jeżeli więc uważamy, że przejazd nie był wykonany prawidłowo, została nam naliczona za duża kwota lub po prostu zostawiliśmy coś w samochodzie, w prosty sposób możemy skontaktować się z obsługą klienta za pomocą kliknięcia w aplikację. Każdy przejazd jest też rejestrowany na mapie przy użyciu GPS, dzięki czemu pasażerowie również czują się bezpieczniej, a jeżeli uważają, że trasa nie była optymalna, mogą poprosić o zwrot pieniędzy.

 Jakie były oczekiwania co do Ubera, jeśli mowa o polskim rynku?

Kacper: Nikt nie spodziewał się, że aplikacja osiągnie w Polsce aż taką popularność. Kiedy na samym początku opowiadaliśmy o Uberze naszym znajomym, początkowo podchodzili do tematu nieco sceptycznie. Pracą i uporem przekonaliśmy jednak spore grono osób do korzystania z aplikacji. Obecnie, po 2 latach od odpalenia aplikacji, Polska jest trzecim największym rynkiem dla Ubera w Unii Europejskiej. Przed nami są tylko Wielka Brytania i Francja. Okazało się, że Polacy lubią innowacje i chętnie korzystają z nowych rozwiązań technologicznych. Już niemal co trzeci młody mieszkaniec dużych polskich miast skorzystał z Ubera (dane Kantar MillwardBrown, listopad 2016 r.). 94 proc. naszych użytkowników jest zadowolonych z korzystania z aplikacji. Z naszych badań wynika, że do korzystania z Ubera użytkowników najbardziej przekonuje wygoda, bezpieczeństwo użytkowania i przystępność cenowa. Kierowcy z kolei najbardziej cenią sobie elastyczną formę zarobkowania – jeżdżą kiedy chcą i ile chcą.
Czy jest coś, co wyróżnia polski rynek na tle europejskich lub światowych?

Kacper: Uber w zależności od rynku odpowiada zupełnie innym potrzebom. Przykładowo w RPA najważniejszą wartością, jaką wnosi Uber, jest bezpieczeństwo. Jest on droższy od opcji przemieszczania się po mieście na miejscu, ale użytkownicy nie boją się z niego korzystać. Z kolei w Arabii Saudyjskiej aplikacja okazała się być wybawieniem dla kobiet, które nie mogą samodzielnie prowadzić samochodów. Polskę wyróżnia wspomniana wcześniej podatność na innowacje. Jesteśmy pod tym względem w czołówce Europy, np. w kwestii adoptowania płatności zbliżeniowych. Inna kwestia to możliwość dodatkowego zarobku, a w naszym kraju, gdzie wiele osób zarabia wyłącznie na podstawowe opłaty, ma to ogromne znaczenie. Nieprzewidziany wydatek w wysokości 2 tys. zł dla ponad 60 proc. Polaków jest nie do pokrycia – wynika z raportu, który przygotował Instytut Sobieskiego. Niektórzy kierowcy mówią wprost, że dzięki Uberowi są w stanie odłożyć jakiekolwiek pieniądze i raz w roku zabrać swoją rodzinę na wakacje, co wcześniej było dla nich niemożliwe. Z kolei aż 20 proc. to osoby, które wcześniej były bezrobotne. W ciągu 2 lat współpracę z Uberem chciało rozpocząć ponad 40 tys. osób, większość z nich nie przeszła jednak procesu weryfikacji. To pokazuje, że popyt na pracę jest w Polsce ogromny.

Jak obecnie wygląda Wasza relacja z taksówkarzami? W jaki sposób wydarzenia sprzed kilku miesięcy wpłynęły na Wasz wizerunek?

Kacper: Na kontrowersjach nie buduje się marki, a wszelkie konflikty długoterminowo są szkodliwe. Odcinamy się od tych narastających emocji i staramy się je tonować. Podsycanie ich nikomu nie jest na rękę. Kierowcy, którzy korzystają z aplikacji Uber, reprezentują inna kategorię i nie konkurują o tego samego klienta: licencja taxi daje możliwość zabierania klienta z postoju, z ulicy, korzystania z bus pasów, wjazdów do zamkniętych stref miasta jak Starówka, rozliczenia na karcie podatkowej. Żaden kierowca korzystający z aplikacji Uber nie ma takich przywilejów. Co nie znaczy, że z Ubera nie mogą korzystać taksówkarze – jeśli spełnią nasze wymogi bezpieczeństwa. Prawie 20% osób, które korzystają z aplikacji jako kierowcy, to byli lub obecni taksówkarze. Z aplikacji korzysta też specyficzna, inna grupa konsumentów, którzy często przesiedli się z transportu publicznego – młodzi, lubiący nowe technologie i niskie ceny. Patrząc na nasz biznes bardziej długoterminowo, naszym konkurentem są producenci aut, bo ostatecznie zależy nam na tym, by ludzie w ogóle zrezygnowali z posiadania samochodu lub zamiast dwóch, mieli jeden. Korzystanie z Ubera jest bowiem tańsze i często wygodniejsze, a my staramy się jeszcze, by korzystanie z aplikacji było niezawodne.

Czy sharing economy, które po części realizuje Uber, to chwilowy trend, czy raczej przyszłość polskich i światowych metropolii? Jak jest Waszym zdaniem?

Kacper: Istnieją różne, węższe i szersze definicje sharing economy, dlatego my raczej wolimy mówić o sobie w kontekście ekonomii dostępu lub ekonomii współpracy. Te modele długoterminowo faktycznie zmieniają zachowania konsumentów oraz funkcjonowanie firm. Coraz więcej osób ceni sobie elastyczność, zarówno w pracy, jak i życiu osobistym, a Uber wpisuje się w tę potrzebę. Komisja Europejska, tworząc swoją agendę dotyczącą ekonomii współpracy dla wszystkich państw członkowskich, zwraca na to szczególną uwagę. Takie rozwiązania zmniejszają koszty i wzbogacają rynek po obu stronach. A jak wynika z raportu McKinsey & Company – już nawet co trzeci Europejczyk i Amerykanin w wieku produkcyjnym pracuje na własny rachunek. Co ważne, 70 proc. z nich świadomie decyduje się na taką formę zatrudnienia. Jednocześnie powstaje nowy rynek konsumentów, którzy chcą mieć dostęp do usług i produktów przez platformy cyfrowe.

Jakie są plany dotyczące rozwoju Ubera w Polsce? Czy zamierzacie rozwijać się przykładowo w mniejszych miejscowościach?

Kacper: W małych miastach ciężko zebrać masę krytyczną, dlatego w pierwszej kolejności skupiamy się na tych większych. Oczywiście Uber funkcjonuje też w mniejszych miejscowościach, przykładowo w USA bardzo dobrze sprawdza się w miasteczkach uniwersyteckich. Ja sam najbardziej czekam na nową usługę, którą prawdopodobnie wprowadzimy już w przyszłym roku. Mowa o UberPOOL czyli takiej wersji aplikacji, która łączy kilku użytkowników jadących w tym samym kierunku. Taki przejazd jest tańszy dla użytkownika nawet o 40%, kierowca zarabia więcej, a w mieście przy odpowiedniej skali spadają korki i zanieczyszczenie bo mamy więcej osób w mniejszej liczbie aut. Obecnie UberPOOL jest dostępny w ponad 40 miastach na świecie. W San Francisco, gdzie działa najdłużej, realizowanych jest w nim około 60 proc. wszystkich przejazdów. Takie rozwiązanie na całym świecie bardzo szybko zyskuje na popularności. W Europie jest już dostępne w Paryżu i Londynie, wierzymy, że Warszawa będzie kolejna.

A kiedy na polskie drogi wyjadą pierwsze autonomiczne samochody?

Kacper: To na razie pieśń przyszłości. Inwestujemy w badania na ten temat i rozwijanie technologii, bo wierzymy, że będzie mieć to ogromne przełożenie na bezpieczeństwo na drogach. Obecnie 90 proc. wypadków to wypadki spowodowane z winy człowieka. Autonomiczne samochody będą znacznie bardziej bezpieczne, bo wyeliminują wszystkie błędy, które na co dzień popełnia człowiek. Jednak z powodów technicznych, regulacyjnych, a także adaptacyjnych, potrzeba czasu, by przeprowadzić proces wprowadzenia tego typu pojazdów na szeroką skalę. Oznacza to, że kierowcy będą współpracować z Uberem, jeszcze długo po pojawieniu się autonomicznych samochodów na drogach. Przed nami bardzo długa faza przejściowa – mamy jeszcze sporo czasu, by zastanowić się nad tym, jaki wpływ na kierowców będzie miała ta zmiana.

::  

 

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Telewizja XXI wieku. Wywiad z Kennethem Lowe

Jest prezesem i szefem rady nadzorczej jednego z największych koncernów telewizyjnych na świecie, Scripps Networks Interactive. W 1994 roku zainicjował początek jednego z flagowych kanałów sieci, a mianowicie Home & Garden TV, który w tym roku, przez Polskę wchodzi również do Europy. O kreowaniu mediów, gustów odbiorców, potencjale Polski na europejskim rynku medialnym i wchodzącej na nasz rynek nowej stacji lifestylowej rozmawialiśmy z Kennethem Lowe, prezesem SNI oraz nowym właścicielem TVN.

GK: Pierwsze pytanie – od razu zaczynamy od głównego powodu, dla którego się spotkaliśmy, czyli wejścia na polski rynek stacji HGTV. Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że ze wszystkich dzieci to dziecko jest Panu najdroższe. Chciałem zapytać, trochę osobiście, dlaczego?

KL: Dziękuję za to spotkanie. Miałem wielkie szczęście stworzyć HGTV. To wszystko zaczęło się w latach osiemdziesiątych. W szkole średniej pracowałem u wuja, który miał firmę budowlaną i uwielbiałem wszystko, co związane z budowaniem, architekturą, konstrukcjami. Kochałem architekturę, prawie zostałem architektem. Później, kiedy poszedłem na studia, chciałem zostać reżyserem, nakręciłem kilka filmów dokumentalnych. I kiedy tak się piąłem po szczeblach kariery w mediach, w amerykańskim radiu i telewizji, zdałem sobie sprawę, że w latach osiemdziesiątych, kiedy powstawała telewizja kablowa tylko z muzyką, np. MTV lub tylko z wiadomościami – CNN, albo tylko z programami sportowymi, że pokolenie wyżu demograficznego, które oglądało MTV zaczynało się starzeć i wydawało się oczywiste, że zainteresuje się kanałem o domu. Przecież kupowali domy, budowali je i remontowali, a podczas spotkań towarzyskich nie rozmawiało się już na temat ostatniego klipu Bruce’a Springsteena, tylko o tym, kto ma do polecenia dobrego architekta krajobrazu, hydraulika czy ekipę remontową. Przez kilka lat czekałem, aż ktoś zrobi coś takiego, bo wydawało mi się to oczywiste. Kiedy jednak nikt się za to nie zabrał, postanowiłem działać. Zwróciłem się do firmy Scripps, w której pracowałem na początku lat dziewięćdziesiątych, z pomysłem na kanał HGTV. Wtedy to była zasadniczo spółka prasowa, więc moja prezentacja opierała się na strukturze gazety. Na tablicy przyczepiłem kolejno strony czołowe poszczególnych jej sekcji. Pod nimi umieściłem odpowiadające im tematycznie nazwy stacji telewizyjnych. Następnie zacząłem je po kolei zrywać. I tak po zerwaniu czołówki ukazało się logo CNN, sekcji sportowej – ESPN, pod sekcją humorystyczną z rysunkami i komiksami – Cartoon Network. Pod sekcją o wnętrzach i ogrodach była pustka – nie było wtedy takiej stacji w ofercie kablowej. To był  wprawdzie zarząd spółki prasowej, ale ci ludzie rozumieli, że wnętrza i ogrody to żyła złota i że warto się tym zająć. Przekazali mi budżet o wielkości 25 mln dolarów na uruchomienie stacji. W 1994 r. zbudowałem strukturę i zatrudniłem ludzi. Jak się okazało, trafiliśmy w dziesiątkę, udało się i to bardziej, niż ktokolwiek mógł przewidzieć. Wall Street Journal napisał wtedy, że Scripps postanowił uruchomić kanał Home and Garden, który będzie pokazywał sensacyjne programy, o tym jak rośnie trawa i schnie świeża farba – nikt tego nie będzie oglądał!

 

GK: Tak…

KL: Ale wtedy to była nisza, żyła złota, którą postawiliśmy eksploatować. Odpowiedź na to pytanie jest więc długa… a mówiąc krótko: dlatego, że to były moje początki, że to był pomysł, który szczęśliwie wpadł mi do głowy i że znalazłem ludzi, którzy uwierzyli w tę wizję. W zasadzie to były początki Scripps Networks Interactive. A potem przejęliśmy Food Network i inne stacje i wyszliśmy poza USA. Trudno jest wyróżniać swoje dzieci, ale to dlatego HGTV jest tak bliska mojemu sercu.

 

GK: To trochę jest tak, jak z tą pierwszą zasadą biznesu: nie ścigaj się w konkurencji, która już istnieje, bądź zawsze pierwszy. Jeżeli nie jesteś pierwszy, to znajdź niszę, gdzie będziesz pierwszy. Panu udało się rozszyfrować, czego tak naprawdę ludzie poszukują, czego pragną i trafić w ich potrzebę. Pewnie na tym polega recepta na sukces w mediach.

KL: To bardzo celna obserwacja, ponieważ ludzie, którzy tworzą treści często próbują na siłę przepchnąć swój pomysł. My zrobiliśmy inaczej – postawiliśmy lustro, w którym odbiły się ówczesne oczekiwania i potrzeby tego pokolenia. Jednym z moich ulubionych cytatów jest ten Petera Druckera: „Najlepszą metodą przewidywania przyszłości jest jej tworzenie”. Myślę, że my po prostu odzwierciedliliśmy trend i to czego ludzie poszukiwali, uważnie się wsłuchiwaliśmy a potem pokazaliśmy na ekranie to, co ludzie chcieli oglądać, to czego potrzebowali. Ma Pan więc całkowitą rację, kluczowe jest znalezienie tematu, który jest niezagospodarowany, ale przede wszystkim takiego, na który jest zapotrzebowanie. Jeśli się wypełni tę potrzebę, lukę, wówczas są większe szanse, że się uda, niż w przypadku „robienia powtórki z kogoś  innego”. W Hollywood mają fajne powiedzenie na temat twórczego kanibalizmu: „Jeśli pierwsza odsłona filmu okazała się sukcesem, to piąta będzie jeszcze większym”. Czasem największy sukces przynoszą filmy będące drugą lub trzecią częścią, sequelem oryginału, ale nigdy nie są one tak dobre jak oryginał.

 

AK: Na ile tworzenie telewizji jest kreowaniem gustów odbiorców i tworzeniem ich potrzeb, a na ile jest to próba wpasowania się w istniejące potrzeby?

KL: Myślę, że jedno i drugie. Pokazujemy to, co dzieje się w życiu, to czego ludzie szukają do domu, lub w innych kategoriach lifestylowych – w kuchni i w podróżach, ale też prezentujemy nowe, inne spojrzenie, inne myślenie, inne działanie, które być może nie przyszło widzom wcześniej do głowy. Przykładowo, zamiast zatrudniać architekta wnętrz, projektanta ogrodów czy firmę budowlaną, widzowie mogą skorzystać z naszych pomysłów. Fundamentem, na którym zbudowaliśmy Scripps Networks są trzy „i”: idea, informacja i inspiracja. Chcemy podpowiadać i informować, w taki sposób, żeby widzowie sami dokonali interpretacji i zdecydowali, w jaki sposób zamierzają te informacje wykorzystać. Pragniemy też ich inspirować i zachęcić do wyjścia poza schematy myślenia o tym, co jest możliwe. Obserwując pomysły innych, podobnych do nas ludzi, niekoniecznie fachowców, łatwiej jest nam się z nimi utożsamić. Oczywiście, konsultujemy się z fachowcami, tylko że fachowców bardziej traktujemy jako instruktorów, nauczycieli, a nie ekspertów.

 

GK: Jaki udział w rynku telewizji ma teraz Home and Garden TV w Stanach Zjednoczonych?

KL: To oczywiście zależy od sezonu, ale od 10 lat HGTV zajmuje pierwsze miejsce wśród telewizji kablowych w segmencie wykształconych, poinformowanych kobiet. Od lat cieszy się też najwyższą oglądalnością wśród kobiet w przedziale wiekowym 25-54 lat, a w wielu przypadkach także w grupie 18-49 lat. Jest to bardzo wpływowy, a zarazem przyjazny kanał dla reklamodawców, bo tak jak i w Polsce, grupa docelowa kobiet jest w USA silnie reprezentowana. Stacja systematycznie plasuje się w pierwszej trójce kanałów kablowych pod względem oglądalności wśród kobiet. W tym roku, 23 lata od rozpoczęcia działalności, odnotowaliśmy najwyższą oglądalność w historii. W niektóre dni w paśmie wieczornym o największej oglądalności bywamy lepsi od niektórych kanałów, takich jak: FOX, ABC, NBC czy CBS. To spory sukces. Najbardziej dumny jestem z konsekwencji. Najczęściej nie ma nagłych zwyżek, widzowie raczej dość długo pozostają na tym kanale, ustawiają go i oglądają program za programem. Budując ramówkę, korzystałem z doświadczenia radiowego – myślenia w kategoriach utrzymania widza przy odbiorniku przez dłuższy czas. Jeżeli jakiś program nam nie przypadł do gustu, czekamy na następny i jeszcze kolejny. To trochę tak jak z utworami muzycznymi.

 

GK: Zdecydował Pan wejść na europejski rynek przez Polskę. Skąd taka decyzja? Wynika ona z badań? A może z Pana intuicji? Czy nie jest tak, że we Francji, w Wielkiej Brytanii byłoby więcej widzów, czyli ludzi którzy posiadają domy, ogrody i mają z tego 'fun’?

KL: Od lat eksportujemy nasze treści telewizyjne w ramach tzw. umów syndykacyjnych. W tej chwili HGTV ma lokalną dystrybucję w około 40 krajach. To będzie pierwsza pełna dystrybucja w Europie. A dlaczego Polska? Z kilku powodów: przede wszystkich ewidentnie spodobał nam się ten kraj. Przy okazji nabycia TVN przeprowadziliśmy wiele różnych analiz i uważamy, że w długofalowej perspektywie jest to wspaniały kraj dla inwestycji. Ogromnie polubiliśmy Polaków. Śledziliśmy z uznaniem i podziwem rozwój tego kraju na przestrzeni ostatnich lat, dynamikę wzrostu PKB itd. Uważamy, że to świetne miejsce na debiut HGTV w Europie. Kupiliśmy TVN, mamy stałą bazę, świetny zespół menedżerów na miejscu. Uważamy też, że Polska to świetny rynek dla HGTV, biorąc pod uwagę rozwój polskiej gospodarki i to, jak ewoluuje polskie społeczeństwo. To wspaniały kraj ceniący architekturę, rozumiejący, że można i trzeba przebudowywać, odbudowywać, rewitalizować kraj, w którym bardzo docenia się własny dom, w który ludzie niejednokrotnie wkładają całe swoje serce. Wierzymy, że nasza oferta spotka się tutaj z  pozytywnym odzewem. Dla Scripps Networks jest to długofalowe posunięcie. Mając już własne doświadczenia na miejscu, mając trochę sukcesów na koncie w związku z dystrybucją własnych programów, takich jak choćby „Kitchen Crashers”, który emitowaliśmy w kanale TVN Style, a także inne programy, takie jak: „House Hunters International”, który produkujemy w Polsce i dystrybuujemy w USA i idzie to bardzo dobrze, uważamy, że to jest idealny rynek dla HGTV i ogromnie cieszymy się uruchomienia tej stacji w Polsce.

 

GK: Kiedy przygotowywałem się do tej rozmowy i szukałem materiałów na Pana temat, to zauważyłem, że wśród gwiazd w Pana stacjach jest bardzo dużo Polaków, że to jest takie międzynarodowe towarzystwo. Nam, Polakom, chyba bardzo się to podoba.

KL: Dla nas to również bardzo miłe. Jak już wcześniej mówiłem, od lat mamy ogromny sentyment do Polaków i do Polski. Wydaje mi się, że przejęcie TVN mogło niektórych trochę zdziwić. Dlaczego właśnie Polska? Dlaczego właśnie tu realizujemy naszą wielką inwestycję w Europie? Przejęcie innego podmiotu to oczywiście zawsze kwestia jego dostępności – w tym przypadku była możliwość nabycia TVN. Jednak o wiele ważniejsze było to, że dla nas było to potwierdzeniem wszystkiego, czego dowiedzieliśmy o Polsce poprzez kontakty z Polakami na całym świecie i poprzez analizy samego rynku, czyli tego, że Polska to świetny kraj dla inwestycji. Po roku nie moglibyśmy być bardziej zadowoleni. Jesteśmy dumni, że tu jesteśmy. W przyszłym roku zaprosimy tu wszystkich członków zarządu, zorganizujemy tutaj nasze wyjazdowe posiedzenie.

 

AK: Co szczególnie teraz, kiedy telewizja wydaje się częściowo ustępować miejsca internetowi, decyduje o rosnącej popularności stacji? Jaki czynnik ciągle przyciąga ludzi przed telewizory?

KL: Jest jeden stały element, mianowicie to, że świetna rozrywka, świetne treści programowe tak naprawdę nigdy nie wyjdą z mody. Faktycznie jednym z powodów naszej silnej wiary w przyszłość kategorii „dom” jest to, że według licznych badań dom będzie jeszcze bardziej spełniał rolę bezpiecznej przystani, kryjówki przed codziennością. Ekrany telewizorów są coraz większe, jakość obrazu coraz wyższa, a my konsumenci mamy we własnym domu dostęp do oferty programowej praktycznie z całego świata. W moim przekonaniu chodzi jednak o coś więcej niż tylko o sam telewizor – o to, jak komunikujemy się z innymi, interakcję. Za mojej młodości telewizję się po prostu oglądało, nie było mowy o interakcji. Obecnie dzięki technologii otwierają się zupełnie nowe możliwości porozumiewania się, komunikacja dwukierunkowa. Jest to szczególnie istotne w przypadku kategorii lifestyle, gdzie widz nie tylko chce oglądać, ale również wymieniać informacje, wymieniać się pomysłami na wystrój wnętrza czy na przygotowanie jakiegoś dania. Dlatego widzę przyszłość telewizji w jasnych barwach i wierzę, że interaktywność i internet tylko ją wzmocnią. Stanie się tak jednak pod warunkiem, że zrozumiemy, że te rzeczy idą ze sobą w parze i że nie jest to tylko platforma jednostronnego prezentowania treści, lecz dwustronnej wymiany myśli. Z filmem jest inaczej, film chce się spokojnie obejrzeć bez wchodzenia w interakcje z innymi, natomiast nasze treści charakteryzują się dużą interaktywnością. Dlatego tak mocno wierzymy w ideę telewizji linearnej z punktu widzenia rozrywki, informacji, ale przede wszystkim z punktu widzenia stylu życia, a tym właśnie zajmuje się nasza firma – telewizją lifestylową. Zjedliśmy na tym zęby w ciągu ostatnich 20 lat.

 

AK: W jaki sposób chcecie budować pozycję stacji w Polsce? Jakie są oczekiwania co do tego rynku?

KL: Jak już wspomniałem mówiąc o TVN Style, już zaczęliśmy sprowadzać tutaj niektóre formaty. Ponadto sporo korzystamy z wiedzy, którą zgromadziliśmy na innych rynkach, np. w Ameryce Łacińskiej i w Azji, gdzie już funkcjonuje HGTV. Jednakże naszą ambicją jest stworzenie nie amerykańskiej, brytyjskiej czy francuskiej, lecz właśnie polskiej HGTV. Docelowo HGTV Polska będzie prezentować polskie gwiazdy, polskich ekspertów, to będzie w dużej mierze polski odpowiednik amerykańskiej wersji odzwierciedlający styl życia Polaków, polski dom. Jesteśmy cierpliwi i wierzymy w długoterminowy wzrost. Wierzymy również, że stacja odnajdzie swój własny styl. Natomiast myśląc w kategoriach sukcesu, docelowo zakładamy udział w rynku na poziomie TVN Style czyli około 1%. To nie jest tak, że mamy niesamowite oczekiwania, że sukces przyjdzie z dnia na dzień. HGTV pracuje na niego od 20 lat, odnotowując aktualnie rekordowe wyniki oglądalności. To jest praca u podstaw i na to samo nastawiamy się tutaj. Zamierzamy się uczyć, słuchać, zbierać feedback z polskiego rynku, od polskich widzów i tworzyć prawdziwie polską stację, nie zarzucając polskiego widza mnóstwem programów zza oceanu. Pokażemy kilka produkcji, o których wiemy, że sprawdzają się zagranicą np. „House Hunters International”, pokazujący domy na całym świecie, „Fixer Upper”, realizowany w różnych miejscach na świecie, opowiadający historię pewnej rodziny z czwórką dzieci z Teksasu. Co ciekawe, książka autorstwa występującej w programie pary opowiadająca o ich życiu znajduje się obecnie na liście bestselerów New York Times. Będzie zatem kilka programów importowanych, ale zależy nam na tym aby docelowo, stacja była wiernym odbiciem polskiego stylu życia i społeczeństwa.

 

GK: Wiadomo, że „content is the king”. Do tej pory mówiliśmy o „contencie” skierowanym do widza. „Business in Brief” jest magazynem o biznesie. Nas Pana stacja telewizyjna będzie bardziej interesowała jako nośnik komunikacji marketingowej. Do jakiego rodzaju klientów, reklamodawców skierowana jest Wasza oferta i jakie argumenty przemawiają za jej wyborem?

KL: Od lat przodujemy w indeksach jakości widowni, którą proponujemy naszym partnerom – reklamodawcom. Stacja HGTV została od samego początku skonstruowana przede wszystkim z myślą o reklamie. Zakładaliśmy, że będą pewne przychody z abonamentu, ale szczerze mówiąc, wiedzieliśmy, że będziemy głównie funkcjonowali w modelu reklamowym. Tym niemniej bardzo wyraźnie wyznaczyliśmy granice między redakcją a biurem reklamy – nie zależało nam na lokowaniu produktów, chcieliśmy uniknąć zaśmiecania ramówki produktami umieszczanymi przez reklamodawców w naszych programach. Pragnęliśmy prezentować informacje, które będą wiarygodne dla widzów. Odbiorcy wiedzą, że mogą zaufać naszej marce. Historycznie, w badaniach HGTV wypada jako jeden z najbardziej godnych zaufania kanałów telewizji kablowej w USA, co potwierdza się również w skali międzynarodowej odkąd zaistnieliśmy na innych rynkach. Zatem fundamentalne znaczenie ma dla nas wiarygodność w oczach widzów. Tworzymy odpowiednie otoczenie dla reklam naszych klientów i nosimy w sobie mocne przekonanie, że jest to dobre, rodzinne środowisko. Bardzo mocno stawiamy na widza rodzinnego, mamy jeden z najwyższych wskaźników wspólnego oglądania – oglądają nas matki z córkami i całe rodziny. W naszych programach nie pojawiają się niecenzuralne treści, podteksty seksualne, czy przemoc. To wszystko składa się na nieskazitelne środowisko dla naszych reklamodawców. Poszliśmy też krok dalej, tworząc specjalną komórkę współpracy z reklamodawcami, aby oferować im reklamy nawiązujące do naszej oferty programowej. Udało nam się przenieść ten model również do działu reklamy cyfrowej, gdzie przygotowaliśmy kompleksowy pakiet, w ramach którego można wykupić reklamę telewizyjną, ale również reklamę cyfrową na naszej witrynie oraz krótkie formy wizualne na urządzenia mobilne. To prawdziwie partnerski układ z wykorzystaniem różnorodnych formatów reklamowych. Sponsorujemy imprezy, uczestniczymy w akcjach rozdawania fantów, robimy rzeczy niestandardowe, które umożliwiają naszym partnerom handlowym zaistnienie w innej formule niż tylko poprzez tradycyjny spot reklamowy. Nasza stacja telewizyjna systematycznie zyskuje najwyższe oceny reklamodawców i agencji reklamowych w Stanach Zjednoczonych za najlepszą ofertę reklamową i konsekwentnie najlepsze wskaźniki zakupu reklamy. To samo zjawisko obserwujemy również za granicą, odkąd uruchomiliśmy ofertę w innych krajach. Jesteśmy więc bardzo świadomi potrzeby tworzenia odpowiednich warunków dla reklamodawców, czego dowodem są uzyskiwane dotychczas wyniki.

 

GK: Mając przed sobą osobę z tak wielkim doświadczeniem, jeśli chodzi o media, trudno nie zapytać o przyszłość. Nam wydawcom, naszą podstawową domenę, przewagę na rynku, czyli możliwość drukowania informacji, już dawno internet odebrał, bo bloggerów jest mnóstwo, każdy jest autorem treści, nadawcą. Czy telewizji też to zagraża? Ostatnio szef Facebooka w naszym regionie, zresztą na łamach naszego pisma, mówił o tym, jak strasznie ważne jest dla nich video w sieci. Jak Pan widzi to z perspektywy nadawcy telewizyjnego? Czy internet w jakiejś perspektywie jest zagrożeniem, czy nie?

KL: Czuję wielką empatię w stosunku do moich kolegów z mediów drukowanych i jestem wielkim miłośnikiem dziennikarstwa prasowego. Kiedy byłem szefem E.W. Scripps, wydawaliśmy 23 tytuły prasowe. Odpowiadając na Pana pytanie, powiem tak: patrzymy na video w sieci jak na szansę. Owszem, to zmienia nasz biznes i tak naprawdę nie da się nic poradzić na preferencje i nawyki konsumentów. Jest sporo badań, które potwierdzają, że milenialsi, młodsi użytkownicy używają urządzeń mobilnych do poszukiwania dodatkowych treści. Myślę więc, że należy za nimi podążać, ale z contentem innym niż ten na potrzeby telewizji. Aktualnie, miesięcznie produkujemy ponad tysiąc brandowanych naszym logo krótkich form filmowych, które wykorzystujemy nie tylko na naszych stronach www, ale również w serwisach Facebook i Snapchat. Chcemy być tam, gdzie nasi odbiorcy i tworzyć treści wyłącznie na potrzeby tych konkretnych platform i tych form komunikacji. Uważam, że w dzisiejszych czasach, nie podążanie tą drogą, oznacza świadomy brak intencji zmiany modelu biznesowego. Sądzę, że jednym z grzechów mediów drukowanych było niezrozumienie potrzeby tworzenia treści poza łamami gazet i czasopism. Nie jest to łatwe, gdyż aktualnie problemem jest nie tylko jakość, ale również czas, którego mamy coraz mniej i musimy nim gospodarować. Naszą motywacją, aby wchodzić w tego typu współpracę, tworzyć krótkie formy filmowe, jest chęć poszerzania pola dotarcia naszych marek i tworzenia nowych propozycji dla nowej grupy odbiorców. Na własnym przykładzie obserwujemy, że u osób zbliżających się do trzydziestki następuje zmiana sposobu myślenia o domu. Zaczynają one rozważać kupno domu, remont, zamieszkanie na swoim. Widzieliśmy jak ten trend przenosił się na duży ekran. Dostrzegamy także, że na urządzeniach mobilnych mamy do czynienia z innym modelem konsumowania treści, są one traktowane raczej jako uzupełnienie i to nie zniknie. Zamierzenie jest takie, aby wykorzystywać urządzenia mobilne jako kolejną nową komplementarną platformę. Lata temu, kiedy zacząłem pracę w radiu AM, śmialiśmy się z FM, mówiliśmy, że nikt tego nie będzie słuchał. A okazało się, że FM w zasadzie zmiótł AM. A potem nagle pojawiły się Pandora, iTunes. Chcę przez to powiedzieć, że jeśli jesteś dostawcą treści, artystą to musisz być tam, gdzie są Twoi odbiorcy. Nie można czekać. Dlatego mocno się w to zaangażowaliśmy, inwestujemy, mamy odrębny zespół ludzi biegłych w temacie social mediów, którzy tworzą treści na urządzenia mobilne i serwisy społecznościowe. Tydzień temu odwiedziłem Food Network w Nowym Jorku, wszedłem do pokazowej kuchni, gdzie odbywało się gotowanie transmitowane na żywo na Facebook Live dla 150 tys. internautów. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy zanegować istnienie nowych trendów. To tak jakby nie przyjmować do siebie faktu, że świat się zmienia. Jest takie słynne powiedzenie w Dolinie Krzemowej: „Zatrzymaj się na obiad, a sam się nim staniesz”. W naszym przypadku, nie wolno nigdy przestać ewoluować i przestać myśleć, że zmiany nie zawsze są złe, że to okazje, które trzeba chwytać.

 

GK: Czyli przyszłość należy do nas. Mam na myśli redaktorów…

KL: Osobiście uważam, że przyszłość zdecydowanie należy do redaktorów. Pracowałem z pewnym człowiekiem 30 lat temu, który powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę, mianowicie, że na życie trzeba patrzeć ze świadomością, że wszystko jest w ten czy w inny sposób zredagowane. Kiedy zapytałem, o co dokładnie mu chodzi, kazał mi spojrzeć na autostradę i powiedział, że ktoś kiedyś zdecydował o jej przebiegu, o liczbie i kierunku pasów. Tak samo w restauracji – karta dań jest zredagowana! A dlaczego? Dlatego, że gdybyśmy weszli do restauracji i kelner zapytał by nas, na co mamy ochotę, musielibyśmy zapytać o to, co jest do wyboru. Wtedy on odpowiedziałby, że jest wszystko. Konsumenci lubią dostawać zredagowane treści. Widzimy, że w internecie przy tej pełnej dowolności wciąż jest miejsce dla profesjonalnej marki, profesjonalnej treści, profesjonalnej redakcji, jest potrzeba koncentrowania treści w miejscu, któremu można zaufać. Pana czasopismo to właśnie zaufanie do wysokiego standardu dziennikarstwa, na którym można zawsze polegać. Nasza usługa jest dokładnie taka sama. Też potrzebne jest zaufanie, ale również świadomość konieczności wkraczania na wciąż nowy teren, pokonywania granic. W każdym razie na redagowaną informację, dobrą informację, pod warunkiem, że będzie wiarygodna i rzetelna, zawsze będzie zapotrzebowanie.

 

GK: Dla nas to bardzo dobre słowa na koniec. Kiedy stacja Home and Garden TV startuje w Polsce? I co planujecie na początek?

KL: Polscy widzowie po raz pierwszy będą mogli obejrzeć HGTV 7 stycznia 2017 roku. Zabierzemy polską widownię na wyprawę do krainy najciekawszych wnętrz, pięknych ogrodów i renowacji z udziałem uznanych ekspertów. Na antenie pojawią się dobrze znane i sprawdzone międzynarodowe formaty, takie jak „House Hunters”, „Fixer Upper” czy „Flip or Flop”, jak również lokalne produkcje pełne świetnej zabawy, pozytywnych emocji i ciekawych postaci. Programy te będą prowadzić popularne polskie gwiazdy telewizyjne, takie jak: Maja Popielarska, Dorota Szelągowska oraz wschodzące talenty – Katarzyna Kuźma czy Brytyjczyk mieszkający w Warszawie – Jimi Ogden. Oczekujemy, że w pierwszej połowie roku w ramówce będzie ok. sześciu oryginalnych produkcji bazujących na formatach Scripps. Oprócz tego sprowadzimy tutaj wybrane topowe produkcje, które będą całkowicie zlokalizowane w Polsce, czyli wyprodukowane tutaj łącznie z brandingiem, promosami i innymi elementami stworzonymi przez zespół lifestyle w TVN. Wierzymy, że będzie to wspaniałe doświadczenie dla Polskiej widowni. Tak jak zaznaczyłem jednak wcześniej, z czasem, aby ta stacja mogła osiągnąć wielki sukces, będzie musiała stać się HGTV Polska. O ile na początku będziemy faktycznie importować niektóre programy, to w dalszej przyszłości planujemy produkować programy w Polsce i dystrybuować je również na inne rynki Europy. Być może będziemy też sprowadzać ludzi tutaj i nagrywać w ich języku. W każdym razie Polskę traktujemy jako centrum produkcji telewizyjnej. Jak już mówiłem, to jest dla naszej firmy potężna inwestycja, więc nie chodzi tylko o nadawanie tutaj kanałów lifestylowych, ale także o rozszerzenie zaplecza produkcyjnego, którym już dysponujemy w postaci TVN, ponieważ naprawdę wierzymy, że ten kraj ma i będzie miał potencjał rozwojowy oraz szansę, by być ważnym ośrodkiem produkcji telewizyjnej w Europie.


GK: Ja byłem osobiście przy narodzinach TVN, najpierw jako media planner, potem jako wydawca, więc jest to stacja szczególnie bliska memu sercu, też poprzez ludzi, których znam w TVN. Życzymy wszystkiego najlepszego, dziękujemy za poświęcony czas. mamy nadzieję na kolejną równie ciekawą rozmowę w przyszłości.

::

Fot. Darek Lewandowski

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Trendy 2017 według Pawła Tkaczyka

Co czeka na nas w nadchodzącym roku? O trendach w świecie marketingu opowiedział nam Paweł Tkaczyk, właściciel agencji reklamowej Midea.

Warto rozmawiać

 

Kanały komunikacji możemy podzielić wzdłuż dwóch kryteriów:

– jednokierunkowe i wielokierunkowe

– publiczne i prywatne

Po zestawieniu dostajemy cztery pola. Większość „tradycyjnego marketingu” to ćwiartka „publiczne, jednokierunkowe” (prasa, radio, telewizja). Nowy marketing to komunikacja nastawiona na rozmowę: publiczną (social media) lub prywatną (livechat, mail). Problem pojawia się, kiedy kanały komunikacji prywatnej i dwukierunkowej nie są używane do rozmów, ale… do rozsyłania reklam. Rozmowa (choć bardziej angażująca) jest przyszłością marketingu.

Automatyczne „wychowanie klienta”

 

Angielska nazwa tego trendu to lead nurturing. Docieramy do człowieka, który jeszcze nie chce od nas kupić (bo – w wielu przypadkach – nie wiemy, kiedy jest gotowy do zakupu) i dajemy mu wartość. Pokazujemy, że jesteśmy fajni. Serwujemy mu pomoc w osiągnięciu jego celów, organizujemy czas, by mógł rozwijać swoje pasje. Część z tych procesów można zautomatyzować. Zaprojektować raz i pozwolić narzędziom zatroszczyć się o resztę. Automatyczna komunikacja mailowa w narzędziach takich jak GetResponse to dopiero początek – pojawiają się nowe kategorie narzędzi, takie jak UserEngage czy Autopilot, które zapewniają zunifikowane doświadczenie: mail, SMS, nawet zwykła kartka pocztowa stają się częścią „podróży klienta”.

Branded content zamiast reklam

 

Jak często myślisz o Allegro? Kiedy chcesz coś kupić, prawda? Ale Allegro przypomina Ci o swojej marce także poza kontekstem kupowania: ich wideo z cyklu Legendy polskie trafi do Ciebie przez Twoich znajomych nawet jeśli nie masz w planach zakupów. BMW inwestuje w filmy z Clivem Owenem, H&M zleca Wesowi Andersonowi nakręcenie ich świątecznej reklamy. Marki coraz częściej przyjmują na siebie rolę mecenasów cyfrowej twórczości. I dobrze, w końcu ile można oglądać reklamy?

Influencer marketing

 

Młodzi ludzie pytani o swoich idoli niemal jednogłośnie wymieniają… internetowych twórców. Muzyków, blogerów, instagramerów, youtuberów – wszystkich ich dziś nazywamy influencerami (tymi, którzy mają wpływ na społeczność). Tradycyjne firmy coraz częściej sięgają po internetowych twórców (Radek Kotarski w kampanii Millenium Banku czy youtuberzy w reklamach Playa). Influencer marketing będzie rósł w siłę. I nie chodzi już o zasięgi blogu czy Facebooka, chodzi o moc przekonania swojej społeczności do stawienia się w określonym miejscu i czasie. Ludzie, którzy mają taką moc będą bardzo cenni z punktu widzenia reklamodawców.

Ludzka twarz i marketing wartości

 

Marki pokazują się od „ludzkiej” strony, walczą o wspólne wartości. Dove odkrywa w kobietach „prawdziwe piękno”, Always walczy ze stereotypem słabej płci, IKEA pokazuje „nieupiększone życie”. To wszystko sprawia, że marka przejmuje bardziej kulturotwórczą rolę niż do tej pory. Tak jak w przypadku branded content, zaciera się granica między mediami, misją, przekazem reklamowym, wartościami. Marki, które lepiej wpiszą się w ten trend – wygrają.

 

::

Zapraszamy do przeczytania materiału „Zautomatyzowana personalizacja? Czyli co przyniesie 2017 rok” w najnowszym magazynie Business in Brief. Na temat przyszłości komunikacji marek z odbiorcami wypowiedzieli sie m.in. Olgierd Cygan z Deloitte Digital, Krzysztof Najder ze Stratosfery, Artur Jabłoński. 

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Kancelaria SCBP patronem 50 Kreatywnych w Biznesie

Kancelaria SCBP objęła patronatem honorowym ranking 50 najbardziej kreatywnych w biznesie magazynu Business in BRIEF. Wydarzenie to skomentował Piotr Bartecki z Kancelarii Adwokackiej SCBP.

Patronem rankingu 50 Majbardziej Kreatywnych w Biznesie magazynu Business in BRIEF została Kancelaria Adwokacka Cieslewicz-Bartecki-Partnerzy. 

– Projekt 50 Najbardziej Kreatywnych w Biznesie magazynu Business in Brief pozwala na wyróżnienie przedsiębiorców wprowadzających na nasz rodzimy rynek nową jakość. Świeżość pomysłów, dbałość o należyte wykonanie, a przede wszystkim niestandardowe podejście do prowadzenia biznesu, charakteryzują laureatów tego wydarzenia. W Kancelarii Adwokackiej, którą prowadzę, na co dzień spotykam się z osobami na różnych etapach – planowania, otwierania czy modernizowania własnej działalności, dlatego doskonale zdaję sobie sprawę jak ważnymi czynnikami są doceniane przez jurorów Projektu cechy. Podczas rozmów z klientami oraz prowadzonych szkoleń powtarzam często że, pierwszym krokiem do sukcesu jest odrzucenie szablonów i pokazanie, że na rynku jest mnóstwo nieodkrytych miejsc. Po tym zostaje determinacja i konsekwentne działanie. Możliwość objęcia patronatem wydarzenia honorującego takie podejście jest dla mnie czystą przyjemnością – zaznaczył Piotr Bartecki. 

 

Projekt 50 Najbardziej Kreatywnych w Biznesie składa się z corocznego rankingu, w którym redakcja oraz rady rada programowa wybierają 50 osób, którzy w konkretnym roku wyróżniły się swoimi działaniami i podejściem do biznesu w Polsce oraz cyklcznych spotkań networkingowych i tematycznych organizowanych wspólnie z Multikino Media.

Tu można obejrzeć relacje z ostatniego spotkania. 

Za nami już 6 edycji tego rankingu. Kolejny ranking już zimą 2017 roku. 

Zapraszamy do obejrzenia relacji z ostatniej gali wręczneia nagród. 

Oprócz tego na łamach naszego magazynu znajdziecie wywiady z laureatami rankingu 50 Najbardziej Kreatywnych w Biznesie. 

::

Zapraszamy do obejrzenia rozmowy z Piotrem Barteckim, która ukazała się w majowo-czerwcowym wydaniu magazynu Business in Brief. 

 

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Jedna trzecia Polaków bierze pod uwagę politykę zwrotów i wymiany przy zakupie prezentów

Święta to szczyt sezonu zakupowego. Czy w tym czasie Polacy dokonują impulsywnych i nieprzemyślanych decyzji podczas wybierania miejsc w których kupują prezenty czy może zwracają uwagę na takie aspekty jak możliwość zwrotu czy wymiany towaru? Według badania kancelarii prawniczej Deloitte Legal co trzeci kupujący (29 proc.) bierze pod uwagę politykę zwrotów stosowaną przez dany sklep podczas świątecznych zakupów. Mimo to, aż 84 proc. respondentów nie zdarzyło się zwrócić prezentu. Badanie pokazało również, że aż co czwarty Polak miał przynajmniej raz problem ze zwrotem lub wymianą towaru przez utrudnienia ze strony sklepu. W kontekście zakupów istotna jest też planowana przez Komisję Europejską znacząca zmiana regulacji konsumenckich.

Jedna trzecia Polaków deklaruje, że podczas zakupów bierze pod uwagę politykę zwrotów stosowaną przez dany sklep. Nieco bardziej istotne jest to dla kobiet niż mężczyzn. Badanie Deloitte Legal pokazało również, że na politykę zwrotów zwracają szczególnie uwagę osoby młodsze – w przedziałach wiekowych od 25 do 34 i od 35 do 44 lat (odpowiednio 43 proc. i 41 proc), najmniej ważne jest to dla osób pomiędzy 55 a 64 rokiem życia (13 proc.). 

– Co trzeci Polak podczas zakupów zwraca uwagę na politykę zwrotów i wymiany obowiązującą w danym sklepie. Jest to niższy odsetek niż w krajach Europy Zachodniej, jednak jest on dość wysoki biorąc pod uwagę wciąż zbyt małą świadomość swoich uprawnień – mówi Katarzyna Karasiewicz, radca prawny i partner w Deloitte Legal.

Zaledwie 16 proc. Polaków zdarzyło się oddać prezent, który otrzymali. Częściej robiły to osoby w przedziałach wiekowych 18-24 i 25-34 lat (odpowiednio 21 proc. i 24 proc.). Najrzadziej natomiast osoby powyżej 55 roku życia (8 proc.). Jak pokazało badanie Deloitte Legal, dochód netto i miejsce zamieszkania również mają wpływ na decyzje odnośnie zwrotu prezentu – żadna z osób, które zadeklarowały, że zarabiają 4 tys. zł netto i więcej nie zwróciła upominku, częściej robią to natomiast mieszkańcy dużych miast i metropolii (po 24 proc.) niż wsi (7 proc.). Aż co czwartemu z badanych zdarzyło się, że sklep utrudniał zwrot lub wymianę towaru. Co ciekawe, częściej spotykało to mężczyzn (29 proc.) niż kobiety (22 proc.).

Badanie Deloitte Legal pokazało również, że najbardziej zachęcającym czynnikiem do zakupów w danym sklepie jest dłuższy czas na dokonanie ewentualnego zwrotu niechcianego towaru – odpowiedziało tak aż 43 proc. respondentów. Natomiast najmniej ważny jest dla konsumentów brak konieczności posiadania paragonu, by zwrócić dany produkt.

Świadomość o możliwości zwrotu towaru, wpływa na decyzje zakupowe

Wyniki badania Deloitte Legal oraz plany Komisji Europejskiej w zakresie reformy prawa konsumenckiego, dotyczące m.in. regulaminów sklepów internetowych, pokazują, że konsumenci nie poświęcają zbyt wiele czasu i uwagi, by zaznajomić się ze swoimi uprawnieniami i zasadami korzystania z nich, w tym z zasadami zwrotu towarów. Jednocześnie to właśnie znajomość praw jakie przysługują konsumentowi w związku z daną transakcją oraz brak obaw dotyczących uciążliwości procedur, odgrywa znaczącą rolę podczas podejmowania decyzji o zakupie. 

„Brak znajomości uprawnień przekłada się na posługiwanie się przez konsumentów schematami myślowymi, gdzie korzystanie ze swoich przywilejów jest równoznaczne z wysiłkiem, problemami i kosztami. Udostępnienie konsumentom krótkiej i prostej informacji o ich prawach, której lektura nie będzie stanowiła bariery psychologicznej może wpłynąć na zmniejszenie oporu konsumentów przy podejmowaniu decyzji o zakupie towaru w danym sklepie. To może być szczególnie istotne dla sklepów internetowych, wśród których widzimy ogromną konkurencję.” – zaznacza Katarzyna Karasiewicz.

Często, myśląc o zwrotach produktów, konsumenci przenoszą swoje doświadczenia związane z oddawaniem przedmiotów wadliwych reklamowanych w ramach gwarancji, na kwestie zwrotów dokonywanych w związku z uprawnieniem przyznanym dobrowolnie przez sprzedawcę. – Nawet w przypadku zwrotu towarów wadliwych, konsumenci rzadko kiedy rozróżniają procedurę reklamacji na podstawie gwarancji lub rękojmi, a co za tym idzie, kojarzy im się to z czymś trudnym i czasochłonnym, więc nie korzystają często z prawa zwrotu czy wymiany produktów uszkodzonych. W przypadku towarów, które nie są wadliwe, polscy konsumenci wciąż uznają prawo zwrotu – przyznane dobrowolnie przez sprzedawcę – za rzadko spotykane udogodnienie – stwierdza Katarzyna Karasiewicz.

Bardzo dobre wyniki niektórych graczy na rynku sklepów internetowych oferujących obuwie i odzież są dobrą ilustracją tego, że polscy konsumenci doceniają liberalną politykę zwrotów, szczególnie jeśli koszty zwrotów towaru są niewielkie lub wręcz pokrywane przez samego przedsiębiorcę.

Komisja Europejska ułatwia e-zakupy

W przyszłym roku Komisja Europejska powinna przedstawić zapowiadany już rewolucyjny plan zmiany regulacji konsumenckich, w szczególności dotyczący działalności sklepów internetowych. Jednocześnie Komisja Europejska dąży do zniesienia tak zwanego blokowania geograficznego. Wejście w życie rozporządzenia dotyczącego geoblokad oraz potwierdzenie kierunku zmian w zakresie regulaminów sklepów internetowych powinno znacząco wpłynąć nie tylko na upowszechnienie dostępności produktów ofertowych przez sklepy internetowe, na ich ceny, ale też na otwartość konsumentów na korzystanie z usług zagranicznych sprzedawców internetowych . Z badania KE dotyczącego ograniczeń terytorialnych i blokowania geograficznego na rynku unijnym z 2016 r. wynika, że jedynie 15 proc. konsumentów w Unii dokonuje zakupów online od sprzedawców z zagranicy. Dane pokazują też, że aż 63 proc. sklepów internetowych stosuje blokady geograficzne, natomiast w przypadku sprzedawców z państw, które weszły do Unii Europejskiej po 2004 roku ten odsetek wynosi aż 84 proc. Dotyczy to zwłaszcza Czech, Słowacji, Węgier, Słowenii, Litwy, Łotwy, Estonii, Bułgarii, Rumunii, Chorwacji oraz Polski.

::

Fot. Pixabay

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Aplikacje zdrowotne, czyli laboratorium w smartfonie

Technologia jest dobrym przyjacielem medycyny i nawet w takim małym obszarze jak aplikacje zdrowotne może być ogromnie pomocna. Gromadzenie danych i prowadzenie badań na szeroką skalę może być dziś znacznie szybsze i prostsze niż kiedykolwiek, a wszystko dzięki naszym smartfonom. Zobaczmy, jak Apple chce wpływać na poprawę jakości życia osób chorych oraz w jaki sposób chce wspomagać rozwój badań medycznych. O czym mowa?

CareKit

Dostępny dotychczas HealthKit skupiał się w dużej mierze na pomiarach aktywności fizycznej użytkownika i zmian w jego aktualnym stanie zdrowia. CareKit to narzędzie dla osób, dla których dbałość o zdrowie jest szczególnie istotna. Jest to platforma programowa open source służąca do tworzenia aplikacji pozwalających na kontrolę objawów wielu chorób i śledzenie przebiegu ich leczenia. Jak przekonuje Apple, utrzymanie kontroli nad własnym ciałem nie musi oznaczać ciągłych wizyt u specjalistów. Dane zebrane w aplikacjach można w łatwy sposób udostępnić lekarzom. 

ResearchKit

To w skrócie bazy danych medycznych dla naukowców, którzy w oparciu o nie mogą udoskonalać metody leczenia. Na tej platformie powstają aplikacje związane z najróżniejszymi schorzeniami. Każdy użytkownik urządzeń Apple’a może wziąć udział w odpowiadającym mu projekcie. Badania medyczne na dużej próbie są bardzo trudne do zrealizowania, kosztowne i, co więcej, nieregularne. W tym wypadku badani nie są zmuszeni do pojawienia się w konkretnym szpitalu czy placówce badawczej o konkretnej porze, wystarczy, że są posiadaczami iPhone’a. To pozwala na zdobycie bardzo zróżnicowanych danych i, co ważne, na łatwe uaktualnianie wyników.

Z czego będzie składać się CareKit?

1. Care Card – narzędzie porządkujące elementy podjętej metody leczenia, np. kontrola zażywanych leków, odbytych spotkań terapeutycznych. W tym module może się znaleźć aplikacja pomagająca szybciej dojść do siebie po powrocie ze szpitala.
2. Symptom and Measurement Tracker – rejestrowanie symptomów choroby i stanu samopoczucia
3. Insight Dashboard – zbiór danych dotyczących przebiegu leczenia oraz ich analiza pod względem skuteczności. W tym module znajdziemy np. aplikacje sprzyjające walce z przewlekłymi chorobami
4. Connect – narzędzie do szybkiej komunikacji ze specjalistami

Jak ResearchKit działa w praktyce?

Wśród aplikacji stworzonych na platformie ResearchKit znajdują się m.in. takie, które wspomagają badania: cukrzycy, astmy, nawyków sennych, depresji poporodowej czy wstrząśnienia mózgu. Oto trzy przykłady aplikacji, dzięki którym badania nabrały rozpędu:

1. mPower
University of Rochester, Sage Bionetworks
Aplikacja stworzona do diagnostyki i analizy choroby Parkinsona. Pomiar zręczności, równowagi, pamięci i sposobu chodzenia dostarcza informacji nt. czynników zaostrzających i łagodzących chorobę.

2. Autism & Beyond
Duke University, University of Cape Town
Algorytm rozpoznawania twarzy i kamerka smartfona służą do analizy reakcji emocjonalnych na serię nagrań. Badanie dostępne poprzez aplikację umożliwia przyspieszenie diagnozy, a tym samym rozpoczęcie leczenia.

3. EpiWatch
Johns Hopkins University
Ta aplikacja, zaprojektowana z myślą o Apple Watch, służy do rejestracji napadów padaczkowych i analizy korelacji pomiędzy epizodami a częstotliwością przyjmowania leków. Wysyła także specjalny alert do wybranej osoby, gdy atak ma miejsce.

::

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Aplikacja BeBadter, czyli mobilna księga skarg i wniosków

Złe usługi i zepsute produkty to zmora niejednego konsumenta. Nierzadko po dokonaniu zakupu myślimy „zostałem oszukany”. Próbujemy składać reklamacje, jednak często zajmuje to dużo czasu. Z myślą o takich sytuacjach powstała aplikacja do oceniania firm i usług, BeBadter. Jej działanie oparte jest głównie o możliwość oceny firm i produktów w sytuacjach kryzysowych.

Aż trudno wyobrazić sobie, że istnieje tak wiele sytuacji, w których nieprawidłowo działająca usługa potrafi wpłynąć na nasze samopoczucie w jednoznacznie negatywny sposób. W akcie sprzeciwu wobec takich niekompetencji firm, stworzona została aplikacja BeBadter.

BeBadter to aplikacja zrzeszająca niezadowolonych klientów. To miejsce, w którym możemy podzielić się swoimi odczuciami wobec nieprofesjonalnych usług lub niekompletnych produktów. Nieważne, czy chodzi o jogurt czy niedziałające światła w drodze do pracy. Za wszystkimi tymi usługami stoją firmy, które – zdaniem autorów aplikacji – powinny wziąć odpowiedzialność za wszelkie niedociągnięcia.

Zaletą BeBadter jest dostępność aplikacji na wszystkie systemy, ale również brak konieczności logowania. Swoje zdanie na dowolny temat można opisać lub pokazać bezpośrednio po wadliwej usłudze. Co istotne, frustracja, którą wylewamy za pośrednictwem aplikacji nie zostaje – jak w przypadku większości tego typu rozwiązań – w próżni. Aplikacja ma zrzeszać niezadowolonych klientów i wywierać realny nacisk na firmy lekceważące konsumentów. BeBadter to swojego rodzaju motywacja do stworzenia ruchu społecznego, którego celem jest egzekwowanie dóbr, które przysługują klientom..

Zaletami aplikacji są intuicyjny interfejs, szybki sposób komunikacji, dostępność na wszystkie oprogramowania oraz uproszczona komunikacja wewnątrz aplikacji. Dodatkowo świadomość podzielenia się swoją sytuacją, z której wyciągnięte zostaną dla konkretnej firmy konsekwencje. Aplikacja BeBadter jest bezpłatna.

::

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Najbardziej błyskotliwe świąteczne brandingi marek

Marki przed świętami prześcigają się w oryginalnych pomysłach na branding. Niedawno prezentowaliśmy Wam najciekawsze (naszym zdaniem), polskie i zagraniczne reklamy nawiązujące do świąt. Tym razem rozejrzeliśmy się w poszukiwaniu najbardziej błyskotliwych brandingów. Oto nasze zestawienie realizacji starszych i nowszych. Naszym zdaniem poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko.

Mercedes

 

Benetton

 

Ikea

Swiss Air Lines

Volksvagen

Hellmann’s

 

Publicis

::

 

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Przedświąteczna gorączka zakupowa? Tak kupują Polacy w IV kwartale 2016 r.

Świąteczne zakupy dotychczas kojarzyły nam się z gorączkowym poszukiwaniem prezentów “na ostatnią chwilę” i długimi kolejkami w sklepach. Jednak w czasach, gdy już połowa z nas kupuje w Internecie, ten stereotyp powoli odchodzi w zapomnienie. Dzięki e-handlowi świąteczny szczyt zakupowy przypomina raczej falę z kilkoma punktami kulminacyjnymi. Potwierdzają to zarówno branżowe raporty, jak i e-sprzedawcy, którzy zostali poproszeni o komentarz przez NeoClick.io.

Polski konsument: pesymista, ale tylko w słowach

 

Jak wynika z badania Deloitte (do pobrania stąd) przeprowadzonego na polskich konsumentach pod koniec października, drastycznie wzrosła liczba osób, które negatywnie oceniają obecny stan gospodarki i jej perspektywy na przyszłość. Mimo to średni budżet świąteczny polskiego gospodarstwa na rok 2016 wzrósł o 5 proc. – najwięcej w Europie. Na zakupy świąteczne wydamy 1123 zł, z czego 40 proc. wykorzystamy w internecie – i jest to kolejna statystyka udowadniająca, że zakupy internetowe prężnie się w Polsce rozwijają. Tylko w Niemczech relacja kanałów offline: online prezentuje się korzystniej dla tego drugiego.

Na prezenty wydamy 489 zł (średnia dla całego gospodarstwa domowego). Tylko ⅓ Polaków zaczeka z zakupami do ostatniej chwili. Aż 23 proc. zrobiło to w listopadzie, a kolejne 40 proc. zakończy zakupy w połowie grudnia. Niemała w tym zasługa trendów, które płyną do nas z Zachodu. Według Criteo w USA aż 41 proc. klientów zaczyna poszukiwania świątecznych prezentów przed 1 listopada. Wszystko wskazuje na to, że tak samo zachowuje się spora część polskich konsumentów.

– W październiku wyraźnie rośnie ilość wizyt, przeglądanych stron i zaangażowanie użytkowników, natomiast nie przekłada się to współmiernie na przychody. Odwiedzający przeglądają ofertę i planują już świąteczne zakupy, natomiast same decyzje zakupowe odkładają na później – mówi Paweł Paszkowski, dyrektor e-commerce w bdsklep.pl. – Ilość transakcji rośnie nawet kilkukrotnie w drugiej części listopada i ten trend trwa prawie do połowy grudnia. W tym okresie generowanych jest ponad 50 proc. obrotów całego kwartału – dodaje Paszkowski.

Podobnymi obserwacjami dzieli się Paweł Malkowski, CMO i współzałożyciel sklepu swiezopalona.pl: – Z każdym rokiem coraz więcej klientów decyduje się na zakupy prezentowe przed sezonem. Wielu z naszych klientów wybiera paczki już w październiku. Widzimy to po produktach, które zaczynają się sprzedawać (koszyk świąteczny jest zupełnie inny) i po wybieraniu opcji pakowania na prezent. Największy ruch przypada w grudniu, ale poprzedzony jest dwoma zrywami. Pierwszym z nich jest Black Friday, a drugim Dzień Darmowej Dostawy.

 

Koniec listopada kusi promocjami

 

Amerykańskie zwyczaje zakupowe dobrze przyjmują się w Polsce. Wg Google liczba wyszukiwania fraz takich jak Czarny Piątek, Cyber Monday i Dni Darmowej Dostawy wzrosły w tym roku kolejno o: 200, 125 i 52 procent. A wraz z nimi ilość osób, które skusiły się na promocje.

– Wielu klientów wykorzystało do zrobienia świątecznych prezentów okazje rabatowe i promocyjne związane z wydarzeniami, które miały miejsce pod koniec listopada. Wartość koszyka [w tym okresie] zwiększyła się o ok. 50 proc. Częściej też były wybierane opcje dostawy i płatności, które pozwalają zachować niespodziankę – pobranie, odbiór w paczkomacie lub w punkcie – mówi Małgorzata Gromadowska, właścicielka sklepu ulubionabielizna.pl.

Jednak listopadowe promocje nie służą tylko rozładowaniu ruchu, który do tej pory kumulował się w grudniu. Czarne Piątki i Cybernetyczne Poniedziałki przyciągają do e-sklepów także nowych konsumentów. – Widzimy napływ nowych klientów w dniach wydarzeń promujących handel, a jednocześnie wzrost sprzedaży nienotowany wcześniej. Istotne jest, żeby przy okazji wydarzeń tego rodzaju promocje były autentyczne, co zwiększa zaufanie konsumentów nie tylko do samych eventów, ale przede wszystkim do sklepu biorącego udział w takiej akcji – twierdzi Iza Sobolewska, kierownik ds. sprzedaży w superkoszyk.pl.

Na to, jak na tle atrakcyjnych promocji związanych z Black Friday i Cyber Monday zmieniła się rola Dni Darmowej Dostawy zwraca uwagę Piotr Baranowski, Business Development Director w sklepie naszezoo.pl: “Dzień Darmowej Dostawy to w większości bardzo małe zamówienia o wartości kilkudziesięciu złotych I rzadko kiedy mają coś wspólnego ze świątecznymi prezentami. Brak bariery kosztowej związanej z dostawą jest silnym impulsem do tego żeby “spróbować” zakupów w Internecie”.

 

Co znajdziemy pod choinką w 2016 r.?

 
O ile w 2015 r. najczęściej kupowanym prezentem były książki, w 2016 r. na czoło stawki wysunęły się kosmetyki i perfumy. Po raz pierwszy w czołowej dziesiątce raportu Deloitte znalazła się odzież sportowa, co potwierdza, że coraz więcej Polaków chce prowadzić zdrowszy tryb życia. Tradycyjnie popularne są gry komputerowe, płyty CD, ubrania, biżuteria i zegarki.

Jednak największym tegorocznym hitem zakupowym okazują się słodycze, które uplasowały się na 2. pozycji wśród prezentów dla dorosłych i po raz pierwszy w badaniach Deloitte zajęły 1. miejsce wśród prezentów dla nastolatków w wieku 12-18 lat. Ciekawym trendem w tym segmencie rynku dzieli się Andrzej Świderski, Dyrektor Zarządzający w e-torty.pl: – W okresie przedświątecznym zauważamy wzmożoną aktywność klientów z zagranicy. Polacy mieszkający poza krajem zamawiają swoim bliskim słodkości. To bardzo miły gest. Ze względów praktycznych w branży cukierniczej, dostawa większości zakupów realizowana jest maksymalnie na kilka dni przed świętami. “Klienci zamawiają zarówno tradycyjne wypieki (by oszczędzić czas potrzebny na samodzielne pieczenie), jak i fantazyjne torty z cukrowymi gwiazdorami i pięknymi, klimatycznymi ozdobami w celu podkreślenia atmosfery Świąt – dodaje Świderski.

 

W nowy rok wkroczymy “na bogato”

 
Jak podkreślili wszyscy rozmówcy NeoClick, świąteczna fala zakupowa tylko na chwilę opada 24 grudnia, by już pod koniec świąt ponownie narastać i wejść w nowy rok. W niektórych e-sklepach sprzedaż w styczniu przekracza nawet grudniowe wyniki. Przyczyną może być fakt, że wielu Polaków pod choinką znajduje także koperty z pieniędzmi i karty podarunkowe.

– Możemy powiedzieć, że już w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia klienci wracają do nas na zakupy. Korzystamy też na tym, że sklepy tradycyjne są wtedy zamknięte, a część ludzi – powiem to pół żartem, pół serio – jest już chyba znużona rodzinnymi biesiadami przy stole – przyznaje  Wojciech Tomaszewski, dyrektor ds. marketingu i e-commerce w Answear.com. – Tak naprawdę możemy odpocząć przez chwilę dopiero w lutym – dodaje.

Nie da się zatem ukryć, że Internet nas zmienił. – Polski konsument coraz chętniej korzysta z wygody, jaką dają mu zakupy internetowe i przedłuża zakupowe szaleństwo, korzystając z ofert i promocji, jakimi rozpieszczają go e-sklepy – komentuje Maciej Padjas, CMO i współzałożyciel NeoClick.

Nikogo więc zapewne nie zdziwi, że rok 2017 r. zapowiada się pod względem zakupowego ruchu internetowego jeszcze ciekawiej. Tego z pewnością życzyliby sobie zarówno konsumenci, jak i e-sprzedawcy.

::

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF