...

BRIEF dociera do polskich firm i ich pracowników – do wszystkich tych, którzy poszukują inspiracji w biznesie i oczekują informacji o ludziach, trendach i ideach.

Skontaktuj się z nami

Co ma wspólnego agencja reklamy zewnętrznej z rejsami na żaglowcach? Rozmowa z Agnieszką Maszewską z Jet Line i Fundacji Rejs Odkrywców

Właściciele i pracownicy Jet Line chcieli robić coś dobrego dla innych. Połączyli swoje pasje i chęć do pomocy— tak powstały charytatywne rejsy żeglarskie, Rejsy Odkrywców. W rozmowie z Agnieszką Maszewską, odpowiadającą za komunikację w Jet Line i członkinią zarządu Fundacji Rejs Odkrywców dowiadujemy się, jak wygląda przygotowanie do rejsów, jakie trzeba spełnić warunki, by wziąć w nich udział i jak wygląda typowy dzień na żaglowcu.

Pierwsza myśl na wieść o tym, że agencja reklamy zewnętrznej ma coś wspólnego z rejsami żaglówką, to „co ma piernik do wiatraka”. Jak to się stało, że piernik i wiatrak się połączyły i są teraz jednym żywym organizmem?

Dopiero po pewnym czasie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że outdoor i żagle ściśle się łączą — w końcu żagle to też out of home — i często posługujemy się tym hasłem w komunikacji. W końcu, aby jechać na żagle, przecież trzeba wyjść z domu! Ale tak naprawdę historia jest inna i zaczęła się wiele lat temu w liceum im. Stefanii Sempołowskiej na warszawskim Żoliborzu, w którym poznali się moi dzisiejsi szefowie — Michał i Marcin. Obaj już wtedy żeglowali, a wspólna pasja stała się początkiem przyjaźni. Później Michał założył firmę, Marcin do niego dołączył, zaczęli razem pracować i wspólnie pływać, potem zarazili żaglami swoje dzieci i znajomych. Historia fundacji to połączenie pasji, pracy i chęci zrobienia czegoś dla innych.

Dlaczego żeglowanie? Jak doszło do debiutanckiego Rejsu Odkrywców?

Pomysł pojawił się we wrześniu 2011 roku. Co roku w grudniu przekazywaliśmy pewną kwotę na działalność charytatywną różnym instytucjom, wybierając zazwyczaj takie, które były mało znane i rzadziej wspierane. 7 lat temu postanowiliśmy, że zrobimy coś sami. Zadaliśmy sobie pytanie, na czym się znamy i szybko okazało się, że znamy się na reklamie i na żaglach. Zdecydowaliśmy, że zorganizujemy rejs i zabierzemy dzieciaki. We wrześniu zaczęliśmy przygotowania, a w maju następnego roku odbyły się dwa debiutanckie Rejsy Odkrywców. Wszystko wyszło fantastycznie, młodzi żeglarze wrócili zachwyceni. Dostaliśmy dużo informacji z ośrodków, pod których opieką były dzieci. Dowiedzieliśmy się, że bardzo je to wzmocniło, że zyskały przekonanie o swojej sprawczości. Gdy zadaliśmy sobie pytanie, czy chcemy kontynuować tę inicjatywę, było jasne, że tak – i że chcemy działać profesjonalnie, zwiększać liczbę uczestników, nawiązać współpracę z nowymi ośrodkami, zdobywać finansowanie. I tak 5 grudnia 2012 roku Michał Ciundziewicki i Marcin Maszewski powołali Fundację Rejs Odkrywców. Całkiem nieświadomie stało się to w Międzynarodowy Dzień Wolontariatu. W styczniu 2013 roku dostaliśmy wpis do KRS, więc od tego momentu Fundacja Rejs Odkrywców oficjalnie rozpoczęła działalność.

Fundacja Rejs Odkrywców powstała na fali sukcesu pierwszych wypraw. Ile rejsów do tej pory udało się zorganizować?

Od maja 2012 do teraz (listopad 2018 roku) zorganizowaliśmy łącznie 14 rejsów. 12 z nich odbyło się na dużych żaglowcach na Morzach Bałtyckim i Północnym. Natomiast 2 lata temu po raz pierwszy zorganizowaliśmy rejs dla młodszych dzieci po mazurskich jeziorach, powtórzyliśmy taką wyprawę w tym roku i uważamy, że to była świetna decyzja. W ten sposób planujemy kolejne rejsy w nowym sezonie: jeden na żaglowcu dla starszej młodzieży, powyżej 15. roku życia, i jeden dla młodszych żeglarzy.    

Czy fundacja realizuje jeszcze jakieś działania poza organizacją Rejsów Odkrywców?

W naszym statucie mamy określone różnorodne działania edukacyjne i wspierające rozwój dzieci i młodzieży. Nasze cele realizujemy głównie przez rejsy, ale żeby rejsy się odbyły, wcześniej ma miejsce wiele różnych działań. 18 września mieliśmy pierwsze spotkanie rekrutacyjne do nowego sezonu i przez cały rok szkolny trwają spotkania przygotowujące do wyprawy. Zazwyczaj jest to około 50 spotkań, niekoniecznie związanych z żeglarstwem. Przyprowadzamy naszych znajomych, podróżników, fotografów, którzy opowiadają o swoich pasjach. Wiele z tych osób również z nami pływa i ma bezpośredni kontakt z młodzieżą.

Oprócz rejsów młodzi żeglarze mają szansę wyjechać na obóz żeglarski, już pięciu naszych młodych przyjaciół zdobyło patenty żeglarskie. W przyszłości chcielibyśmy uruchomić system stypendialny. Do tego potrzebne nam jest jednak dodatkowe, stałe źródło finansowania.

Do kogo skierowane są aktywności Fundacji?

Tę grupę najłatwiej określić wiekowo. To są dzieci i młodzież pomiędzy 12 a 18 rokiem życia, ale oczywiście wyjątki są i w jedną i w drugą stronę. Początkowo pracowaliśmy właściwie wyłącznie z ośrodkami opiekuńczo — wychowawczymi, w których młodzież jest z powodu trudniejszego startu w życiu. Teraz mamy także wśród naszych żeglarzy młodzież, która się świetnie uczy, mieszka w domach, z rodzinami, ale najwięcej działań nadal kierujemy do tej pierwszej grupy, dzieciaków z trochę trudniejszym startem w dorosłość, zagrożonych wykluczeniem społecznym z różnych powodów. Ośrodki, z którymi współpracujemy to na przykład Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy przy Barskiej i w Aninie, Dom Dziecka w Chotomowie, Świetlica Socjoterapeutyczna przy ulicy Azaliowej czy Liceum Polonijne.

Jakie wartości promują Rejsy Odkrywców? Czego młodzi ludzi uczą się podczas rejsów? Co mogą odkryć?

Myślę, że nazwa naszej inicjatywy i fundacji wyraża dokładnie to, o co nam chodzi – o odkrywanie. Niekoniecznie musi to być pasja żeglowania, najważniejsze dla nas jest to, żeby stworzyć szansę i przestrzeń na odkrywanie czegoś dla siebie i w sobie. To, czy będzie to robienie zdjęć, czy nauka języków obcych — jest drugorzędne. Oczywiście, super, jeśli będą to żagle, ale przecież nie jest to obowiązkowe.

Nasza młodzież często mówi, że oni nigdzie nie wyjadą, że nic dobrego ich nie spotka. Bardzo często niestety dokładnie to słyszą od rodziców, a my im mówimy zupełnie inne rzeczy. Mówimy im: odkrywaj! Zobacz, jedź — nie spodoba ci się na żaglach, to nie popłyniesz więcej, ale sprawdź to sam. Dajemy możliwość sprawdzania różnych rzeczy — tego, że fajnie jest poznawać nowych ludzi, robić coś dla siebie. Że ważna jest współpraca, ponieważ i na żaglowcu, i na żaglówce jedna osoba nie jest w stanie nic zrobić. Podczas pracy na pokładzie w wachtach dostrzegają to bardzo wyraźnie. Staramy im się pokazywać, że właśnie praca, współpraca, przyjaźń i odpowiedzialność to są te wartości, które powodują, że życie jest lepsze, ciekawsze i łatwiejsze. Że bardzo ważne są relacje między ludźmi, pomoc.

W rejsach mogą wziąć udział dzieci i młodzież, zdarza się, że również z opiekunami. Czy są jakieś określone warunki, które trzeba spełnić, by móc uczestniczyć w rejsie?

Nie ma znaczenia, czy ktoś jest świetnym uczniem, czy  ma słabsze oceny, czy wychował się w pełnej rodzinie, czy mieszka w domu dziecka, warunki są zawsze takie same i są zgodne z dewizą fundacji, która brzmi: zrób coś dla siebie, zrób coś innych.

Zrób coś dla siebie — to znaczy naucz się, zdobądź wiedzę, popraw oceny w szkole. Zrób coś dla innych – zostań wolontariuszem. Oba te warunki są równorzędne. Rejsy nie są prezentem, są realizacją pewnej umowy, kontraktu między nami a młodym człowiekiem. I obie strony muszą się wywiązać ze swojej części.     

Czy w rejsie mogą wziąć udział dzieci bądź młodzież, które nie są pod stałą opieką ośrodków opiekuńczo-wychowawczych?

Tak, mamy kilkoro takich żeglarzy. To ludzie, którzy mają wiedzę żeglarską, mieli już kontakt z morzem i żaglami. Świetnie się sprawdzają, są zaangażowani, wspierają nas, pomagają, jednak staramy się jak najwięcej miejsc przeznaczyć dla tych osób, które inaczej prawdopodobnie by nie popłynęły.

Dzieci biorą udział w rejsach w ramach nagrody, nie ponosząc żadnych kosztów. A co z dorosłymi uczestnikami?

Fundacja pokrywa koszty udziału opiekunów. Zazwyczaj mamy także kilka miejsc tak zwanych komercyjnych, przeznaczonych dla dorosłych żeglarzy i oni ponoszą koszty swojego uczestnictwa, ale są to tylko koszty. No i nie są to osoby przypadkowe, to zazwyczaj są nasi znajomi, przyjaciele, którzy świetnie znają inicjatywę, identyfikują się z nią i chcą się zaangażować, a my jesteśmy im za to ogromnie wdzięczni. Bardzo nam pomagają.

Jakie obowiązki na pokładzie mają uczestnicy?

Och, wszystkie! Wszystko robią sami. Są podzieleni na wachty i pod dowództwem oficera i starszego wachty wykonują wszystkie prace podczas nawigacji, w kuchni, przy pracach bosmańskich. Młodzież robi sama absolutnie wszystko. Żaglowce, na których pływamy, to są tak zwane STS-y, czyli Sail Training Ships — statki szkoleniowe, przystosowane do nauki żeglowania dla młodzieży. Jedna wachta zawsze nawiguje, prowadzi statek. Druga wachta w tym czasie przygotowuje posiłki, trzecia ma do wykonania jakieś zadania od bosmana. Na tak dużym statku zawsze jest coś do zrobienia, a przecież nie ma tam obsługi. Na statku jest ponad 50 osób, dla wszystkich musimy zrobić śniadanie, obiad i kolację. Potem pozmywać, odkurzyć, posprzątać toalety, umyć pokład…
Pracy jest mnóstwo i nie ma możliwości uniknięcia jej — no, chyba że się akurat bardzo choruje.

Czy są jakieś ważne zasady obowiązujące na pokładzie będące takimi swoistymi przykazaniami młodych żeglarzy?

Oczywiście, że są. Przede wszystkim na pokładzie najważniejszy jest kapitan, więc wszystko, co powie kapitan, jest święte i trzeba to wykonać. My zawsze jeszcze przedstawiamy naszym żeglarzom krótki regulamin wymyślony i wdrożony przez kapitana Janusza Zbierajewskiego, który był także kapitanem kilku naszych rejsów. Regulamin brzmi następująco:

  1. Ma być bezpiecznie.
  2. Ma być wesoło.
  3. Koniec regulaminu.

Najważniejsze jest bezpieczeństwo i na to zwracamy najwięcej uwagi. Oprócz tego zawsze powtarzamy, że nic na statku nie robi się samo, dobra atmosfera także, więc o dobrą atmosferę też trzeba zadbać. Te dwie rzeczy są kluczowe: ma być bezpiecznie i ma być wesoło, a to wszystko jest w naszych rękach.

Jak wygląda taki typowy dzień na pokładzie podczas Rejsu Odkrywców?

To zależy czy jesteśmy na morzu, czy nie. Jeśli tylko jest taka możliwość, staramy się wpływać do portów i schodzić na brzeg, aby coś zwiedzić, coś zobaczyć. To jest bardzo ważne: wspomnienia, obrazy innych miejsc.

Na pokładzie natomiast dzień mija w rytmie czterogodzinnych wacht. Jeżeli w dany dzień ma się wachtę kambuzową — czyli odpowiada się za posiłki — pobudka jest mniej więcej o godzinie 6-7 rano. Wachta kambuzowa idzie do kuchni przygotować śniadanie. Potem pobudka dla pozostałej części załogi, następnie szybki apel, na którym wszyscy muszą być obecni. Na apelu kapitan przekazuje plan na dany dzień, prognozę pogody oraz raport z minionej nocy. Potem śniadanie, które jemy na zmianę. Po pierwsze dlatego, że wszyscy jednocześnie nie zmieściliby się przy stole, a po drugie — ktoś musi prowadzić statek. Po śniadaniu wachta kambuzowa przygotowuje obiad i kolację, a reszta załogi nawiguje, odpoczywa albo wykonuje prace bosmańskie.

Bardzo dużo zależy jednak od pogody. Jeżeli jest piękna, podziwiamy widoki, rozmawiamy, gramy, śpiewamy szanty. Jeżeli wieje i buja —  zazwyczaj najwięcej czasu wtedy spędza się przy żaglach.

Jak wygląda przygotowanie do takiego tygodniowego rejsu? Zarówno ze strony fundacji, jak i uczestników? Jak długo trwa?

Czas rekrutacji podzielony jest na dwa etapy. Pierwszy jest właśnie teraz, zaczyna się we wrześniu i zakończy się po upływie pierwszego semestru. Wtedy mamy już zrekrutowaną załogę i zaczynamy przygotowania do rejsu. Zazwyczaj raz na dwa tygodnie spotykamy się i uczymy budowy żaglowca, nazewnictwa lin i żagli, omawiamy tryb życia na żaglowcu, zasady bezpieczeństwa. Są zajęcia z pierwszej pomocy prowadzone przez ratowników, są też zajęcia na basenie, w kapokach i z tratwą ratunkową.  

To też jest czas na dopięcie kwestii organizacyjnych: sprawdzamy, czy wszyscy mają dowody osobiste albo paszporty. Bardzo często nie mają, więc musimy dopilnować, żeby dokumenty zostały wyrobione, czasami sfinansować zrobienie zdjęcia. Czasem coś jeszcze trzeba dokupić — teraz już rzadziej, ale na początku naszej działalności często się zdarzało, że dzieciaki nie miały na przykład ciepłej kurtki albo czapki. Mimo że Rejsy Odkrywców płyną w maju lub czerwcu, na morzu jest bardzo zimno i wszyscy muszą mieć ciepłe ubrania. Musimy dopilnować, aby byli prawidłowo spakowani. Przygotowujemy listy rzeczy, które wysyłamy do ośrodków lub do rodziców, sprawdzamy, czy mają śpiwory. Jeżeli jest potrzeba, piszemy prośbę do szkół o zwolnienie w czasie rejsu z lekcji, ale uprzedzamy jednocześnie dzieciaki i stale przypominamy im, że przede wszystkim, to oni sami muszą zadbać o wszystkie sprawy szkolne.  

Jak osoby niebędące opiekunami ani członkami fundacji mogą wesprzeć inicjatywę?

Bardzo różnie. Wiadomo, że najszybciej i najłatwiej jest po prostu przekazać darowiznę na konto fundacji. I oczywiście, pieniądze są zawsze potrzebne. Nie jesteśmy OPP, czyli nie mamy statusu organizacji pożytku publicznego, więc nie można nam przekazać jednego procenta od podatku dochodowego. Można natomiast zostać naszym wolontariuszem i pomóc w takich kwestiach organizacyjnych jak np. zorganizowanie wolontariatu dla dzieci. Można poprowadzić prezentację, spotkanie dla młodzieży. Można ufundować stypendium.

Poza tym nasi żeglarze szukają stażu czy pracy i to jest bardzo ważne, aby wesprzeć ich w początkach samodzielnego życia. Oczywiście można nas również polubić na Facebooku i mówić o nas dobre słowo innym. A więc możliwości wsparcia jest kilka, każda jest nam potrzebna i za każdą jesteśmy wdzięczni.

Jakie są długofalowe skutki działania organizacji?

To jest znakomite pytanie. We wrześniu zaczęliśmy ewaluację naszych działań, więc na to pytanie będę w stanie odpowiedzieć w połowie grudnia, bo wówczas powinien zamknąć się ten projekt. Wydaje mi się, że perspektywa naszego działania jest jeszcze zbyt krótka, by mówić o długofalowych skutkach czy efektach. Trochę jest też tak, że pewnie dowiemy się o nich za jakieś 10-20 lat, kiedy te dzieciaki dorosną i okaże się, że dzięki nam żeglują, uczą tego swoje dzieci albo dzięki temu, że z nami popłynęły, coś ważnego się później ich życiu wydarzyło, podjęli dzięki temu jakieś ważne decyzje.
Na pewno zarażamy pasją. Pięć osób zrobiło patent żeglarski, a kolejne czekają na ukończenie wieku potrzebnego do rozpoczęcia kursu. Mamy dwóch chłopców, którzy zdecydowali się na studia związane z żeglarstwem — Sasza jest w Akademii Morskiej w Szczecinie a Kacper na Politechnice Gdańskiej.

Wyrastają również nowi wolontariusze. Tak więc – na pewno dzieją się dobre i ważne rzeczy. No i bardzo sobie życzymy, aby tak było dalej!

Dziękuję za rozmowę.

 

 

Anita Florek