...

BRIEF dociera do polskich firm i ich pracowników – do wszystkich tych, którzy poszukują inspiracji w biznesie i oczekują informacji o ludziach, trendach i ideach.

Skontaktuj się z nami

„What happens in Aruba stays in Aruba”. O rajskiej wyspie archipelagu Małych Antyli…

ARUBA…. chęć odwiedzenia tej karaibskiej wyspy chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu. Już jako małe dziecko słyszałam od bogatej cioci z Ameryki, że „Aruba to raj na Ziemi, najpiękniejsze miejsce na Świecie“. Na samą myśl o tej wyspie pozostawała ona w sferze marzeń i czułam, że jest to mało uchwytny cel. Ale marzyłam.

„Ileż pieniędzy trzeba by było zarabiać żeby pojechać na takie wakacje?! Zapewne majątek….“- powtarzałam sobie w głowie.

Z biegiem czasu, z biegiem lat, kiedy zaczęłam już zarabiać jakieś pieniądze, a i podróżowanie stało się prostsze i nie tak kosztowne, Aruba przepadła na długiej liście destynacji, które planowałam odwiedzić. Właściwie trochę się sama wykluczała, gdyż cena za przelot z Warszawy to był jakiś kosmiczny wydatek porównywalny z dwoma biletami lotniczymi do Australii.

Kiedy myślałam o Arubie, a i te marzenia próbowałam jakoś zwizualizować, los niespodziewanie podrzucił mi obniżkę lotów z Londynu do Oranjestad, stolicy Aruby. Lot bezpośredni, dreamlinerem, z angielskiego biura podróży Thompson. Cena biletu- 1800 złotych ! I to akurat w momencie, kiedy kończyłam trudny projekt w Londynie a i miałam pełno zawirowań w życiu prywatnym. Właściwie wychodzę z założenia, że nic nie dzieje się przez przypadek. Długo nie myśląc, kupiłam bilet i odliczałam dni do wylotu.

„Aruba to raj na Ziemi, najpiękniejsze miejsce na Świecie“- głos cioci z Ameryki brzmiał w mojej głowie.

Aruba to mała wysepka wchodząca w skład Królestwa Niderlandów- podobnie jak Bonaire i Curacao (potocznie zwane wyspami ABC). Na wyspie ciężko o jakiekolwiek uprawy. Leży w klimacie równikowym a deszcz pada wyjątkowo rzadko. Jedyna uprawa, która tu ma racje bytu to uprawa Aloesu (dosyć prężnie działający przemysł kosmetyczny), stąd też gospodarka Aruby ukierunkowana jest głównie na turystów i to raczej tych z Ameryki. I $$$. Dużo $$$$$$! Na wyspie można znaleźć masę amerykańskich sieciówek od KFC, Burger King, Wedny’s po sieć amerykańskich hoteli i kasyn (Aruba jest zwana drugim amerykańskim Las Vegas). Dodatkowo, co ciekawe, chyba od niedawna rozpoczęła się chińska ekspansja- każdy jeden większy czy mniejszy supermarket jest chiński a ceny wysokie i w USD.

Przyleciałam na wyspę z misją poznania jej od A do Z;  kultury, zwyczajów, spróbowania lokalnego jedzenia i oczywiście kąpieli z flamingami.

Niewątpliwie to co przyciąga turystów na wyspę to piękne plaże, gwarancja pogody (choć w trakcie mojego tygodniowego pobytu spadł deszcz) i flamingi, które pojawiają się w każdym katalogu zachęcającym do przyjazdu. Faktycznie plaże są bajkowe wręcz zjawiskowe, woda przeźroczysta, ciepła, piasek biały delikatny. Te które warto zaliczyć to Baby Beach, Rodger’s Beach, Eagle Beach, Arashi czy choćby Palm Beach. Ta ostatnia to głównie amerykańskie hotele i masa turystów.  Na plażach wszechobecne Pelikany które nie zważając na kąpiących się turystów nurkują celem wyłowienia smakowitej rybki.

      

      

      

        

Po trzech dniach leżenia na plażach człowiek zaczyna się nudzić. Całą Arubę przejechałam autem w 2 dni. Wyspa nie proponuje żadnych ciekawych rozrywek chyba ze chce się zrobić kurs Kite’a, całymi dniami leżeć na plaży popijając drinki czy choćby rozbić bank w Kasynie. W ciągu dnia ciężko znaleźć lokalną knajpkę w której można zjeść lunch. Większość restauracji otwiera się w porze kolacyjnej. Nie ma straganów serwujących świeże owoce czy choćby coś po co przyjechałam : świeże kokosy! Na całej wyspie były zaledwie cztery punkty gdzie można było kupić kokosa i to w cenie 3- 6 USD! rozczarowanie! Faktycznie udało mi się zjeść dobrą karaibską kolację  w Sint Nicolaas, cena jednego dania bez napoi ok 25 USD.

Naprawdę, gdyby była tam choć wieża bungee to nie zważając na mój lek wysokości chyba bym skoczyła, byleby się coś zadziało 

    

   

 

 

 

 

No ale wszystkie plaże przemierzone a flamingów jak nie było tak nie ma! No więc gdzie one są?! W kolorowych katalogach wyglądało to tak, że te kolorowe ptaki są wszechobecne, że potoczna nazwa wyspy „One Happy Island“ nie wzięła się znikąd, że to miejsce szczęścia (jeszcze wtedy nie zdając sobie sprawy z tego ze nie tylko szczęścia ).

       

Usiadłam do komputera i zaczęłam buszować w poszukiwaniu flamingów.

Już pierwsze informacje jakie znalazłam na temat flamingów i ich symboliki, spowodowały, że poczułam dreszczyk emocji 

„Wlatując do naszego życia flaming jako zwierzę mocy przynosi nam w darze siłę Miłości.  (…) Odkryjmy na nowo wraz z flamingiem prawdę naszego serca, miłość do nas samych i wreszcie miłość do całej natury i każdego człowieka. Flaming uczy nas dostrzegania Uniwersalnej Miłości we wszystkich. (…) pomaga nam zwiększyć naszą wrażliwość na innych, rozszerzyć perspektywę naszego postrzegania oraz oczyszczać się z dawnych zranień i szybko dochodzić do siebie dzięki sile Miłości i otwartości naszego serca. (…) Wzmacnia w nas siłę miłości bowiem miłość chce się uzewnętrznić, by zataczać jak najszersze kręgi. Obdarza nas przy tym zdolnością dostrzegania nie tylko własnych umiejętności i talentów, ale także rozbudzania tego potencjału w innych. Tym samym poprzez nas obdarowuje też naszych bliskich, przyjaciół i wszystkich z którymi skrzyżujemy ścieżki (…) Obdarza nas darem jasnorozumienia i jasnoczucia (…) Jako ptak potrafiący stać na jednej nodze, przekazuje nam dar wewnętrznego spokoju i równowagi. Uczy nas widzenia we wszystkim pozytywnych stron niezależnie od sytuacji, nie tracenia głowy, denerwowania się czy panikowania.  Pokazuje nam jak przefiltrować owe energie, które do nas docierają. Wszystko bowiem jest dla nas szansą na to, byśmy mogli bardziej wzrastać. Jedynie od nas zależy czy będziemy chcieli te szanse dostrzegać i przyjąć je jako dar.“

      

Wow, podekscytowałam się po stokroć! Co za symbolika! Muszę się spotkać z flamingami, teraz na pewno nie odpuszczę! Choćbym miała wpław płynąć na Bonaire to to zrobię!

Już po kilku minutach poszukiwań ukazał mi się prawdziwy obraz kolorowych katalogów.

Okazało się, że flamingi są tylko na prywatnej wyspie należącej do hotelu Renaissance Resort & Casino. I tylko tam! Nigdzie indziej! Jeśli nie ma się zamiaru spędzić tam choćby jednej nocy można kupić bilet na wyspę- koszt 100 USD/ osoba. Postanowiłam wykupić jeden nocleg i tym sposobem dotrzeć na wyspę w cenie doby hotelowej (a cena za dobę to przy „special price“ jedyne 1000 pln bez śniadania). Ale jak na cenę za miłość, którą możesz posiąść przez flamingi to i tak niewiele 

Plaża przepiękna i faktycznie są na niej flamingi! Jak dzikus rzuciłam się na te biedne stworzenia i tak i tak i tak- z każdej strony selfie jest. Zupełnie, jakby mi miały zaraz odlecieć. A one rozpędzają się rozpędzają, wymachują skrzydłami i nic, ani drgną do góry. Okazuje się, że mają podcięte skrzydła i nie występują gromadnie na wyspie. Są to „zwierzęta- maskotki“ sieci hotelowej i maja przyciągać turystów i dużo kasy.

„One Happy Island“ nie dla wszystkich okazuje się nią być. W ramach jedności z flamingami przebrałam się ze jednego z nich i wspólnie chadzaliśmy po plaży.

  

            

       

Na tej Arubie, która żyje z turystów, reklamując się fake‘owymi flamingami, nawet nie sprzedaje się z nimi pamiątek. Nie ma! Bardziej coś z małpką czy żółwiem, generalnie chiński badziew. Jedynie hotel który ma na swojej wyspie te uwięzione ptaki sprzedaje magnesy na lodówkę.

Także w tym miejscu chciałabym przeprosić wszystkich swoich znajomych, którzy żyją w przekonaniu, że przywiezione przeze mnie gadżety z flamingami są z Aruby- tak naprawdę kupiłam je w Primark‘u w Londynie a w samej Polsce jest o 100% więcej podobnych gadżetów niż na Arubie.

Tak czy inaczej, moje wyobrażenia o „One Happy Island“ były zupełnie inne niż realia które tam zastałam. To, że tani bilet lotniczy, nie koniecznie oznacza ze tanie wakacje. Szczerze, wyspa sama w sobie mnie rozczarowała ale totalnie uwierzyłam w moc flamingów i w miłość! Dla mnie ta wyspa na zawsze pozostanie wyjątkowa ! 

Love is all around! Gdziekolwiek jesteś, podążaj za mocą flamingów 

„Co było na Arubie pozostaje na Arubie“

Magda Jaworska na co dzień zajmuje się produkcją filmowo-telewizyjną i reklamową. Ma swoją firmę produkcyjną Baboo Production. Pracowała zarówno przy filmie Hollywood jak i Bollywood oraz brała udział w największych polskich produkcjach. Pasję do pracy uwielbia łączyć z pasją podróżniczą. I tak, organizowała zdjęcia m.in. w USA, na Filipinach, w RPA, Indiach, na Maderze. Sama postanowiła nakręcić swoją wyprawę pod Mount Everest Base Camp. Bezsprzecznie jest żądna wrażeń i emocji, które są nieustającym żródłem inspiracji. Jeśli się zatrzymuje, to po to by obmyślić kolejny plan działania.

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF