...

BRIEF dociera do polskich firm i ich pracowników – do wszystkich tych, którzy poszukują inspiracji w biznesie i oczekują informacji o ludziach, trendach i ideach.

Skontaktuj się z nami

Absolut pełen miłości!

Coraz częściej dotyka nas zjawisko hejtu – już co czwarty Polak doświadcza go przynajmniej raz w tygodniu. Nienawiść rodzi się z braku otwartości, samoakceptacji i tolerancji. W postaci obraźliwych haseł wypisywanych na murach i ścianach zalewa nasze ulice i miasta, ale co najgorsze potrafi zaśmiecić nasze serca. Na szczęście chociaż walka z hejtem bywa trudna jest możliwa. Gdzie szukać antidotum? W najpiękniejszym i najsilniejszym uczuciu, jakim jest miłość. To ona inspiruje nas do zmieniania życia na lepsze, do odważnych czynów i niespotykanej kreatywności. Ta myśl przyświeca marce Absolut, która od kilku miesięcy wspiera kampanię społeczną Love Over Hate. Nadszedł jej wielki finał.

Wybrane miejsca z Polski zostały oczyszczone z negatywnych haseł, a usunięta z nich farba posłużyła Pawłowi Swanskiemu do stworzenia niezwykłego murala w centrum Warszawy. Teraz kolej na „kropkę nad i”! Na zwieńczenie kampanii Love Over Hate, marka Absolut przygotowała wyjątkową edycję butelki, symbolizującej miłość, kreatywność i odwagę w stawianiu czoła hejtowi. Widniejące na niej słowo „MIŁOŚĆ” w kilkudziesięciu językach świata, pokazuje, że to uczucie nie zna granic i jest silniejsze niż jakiekolwiek podziały.

Jednym z fundamentalnych przeświadczeń marki Absolut jest wiara w bardziej otwarty świat, w którym każdy, bez wyjątku, jest traktowany w taki sam sposób. Jak do tego dążymy? Podejmując walkę z hejtem i przekształcając go w coś pozytywnego. Stąd pomysł ponownego wykorzystania farby zebranej z usuniętych haseł nienawiści. Nowa limitowana butelka jest symbolem tego procesu. Transformacja tuszu użytego do produkcji nadruku na limitowanej butelce, reprezentuje akcję przekształcania nienawiści w miłość – wyjaśnia Arkadiusz Dobosz, Brand Manager marki Absolut w Wyborowej Pernod Ricard.

Napisy na butelce, do których stworzenia posłużyła zebrana wcześniej farba istnieją w dwóch wersjach kolorystycznych – różowej i zielonej. Sam design butelki jest spójny z globalną wizją marki i kampanią Love Over Hate. Symbolizuje odwagę i kreatywność, niezbędne do wywołania pozytywnej zmiany.

Tak jak w przypadku wszystkich wódek Absolut, najnowsza edycja limitowanej butelki została wyprodukowana w okolicach miasteczka Åhus – w Szwecji. Zgodnie z zasadami zrównoważonego rozwoju. Szkło wykorzystane w produkcji, aż w 70% jest szkłem pozyskanym z recyklingu (z poprzednich edycji butelek limitowanych). Materiał pochodzi z lokalnej huty znajdującej się w pobliżu miasteczka Limmared. Co ciekawe, wódka Absolut produkowana jest z najwyższej jakości ziarna, wedle unikalnej filozofii produkcji „One Source”. Warto podkreślić, że sama receptura pozostała bez zmian – od wersji standardowej, wersję specjalną różni się jedynie opakowanie.

 

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

Fish and Chips w Varanasi

Nigdy nie sądziłam, że trafie kiedykolwiek do takiego miejsca jak Varanasi (zwane również Benares). 

Do tej pory mam wrażenie, że to cud, że przeżyłam ten pobyt i nie złapałam żadnej choroby. Byłam święcie przekonana, że nie może się to dla mnie dobrze skończyć.

Varanasi to miasto liczące ponad 3 mln mieszańców położone na północnym wschodzie Indii. Ośrodek kultu wyznawców hinduizmu i buddyzmu powstał około 3000 lat temu.

Całe Indie marzą o śmierci w tym świętym miejscu. Nawet pośmiertnie transportuje się ciała czy prochy.

Przyjechałam do Varanasi zaledwie na 3 dni. Przed świtem chciałam się znaleźć nad Gangesem celem podziwiania pięknego wschodu słońca. Wsiadłam do tuk tuka a kierowca widząc białą turystkę (więc zapewne ma kasę) umówił bez mojej wiedzy przewodnika. Muszę przyznać- pokazał mi miejsca do których sama bym nie dotarła.

  

  

Mój dzień rozpoczął się od pływania łódką po Gangesie. Zdumiewające ile osób można spotkać o 6 rano przy brzegu. Właściwie to ciężko było się przecisnąć przez tłumy, które przez całą dobę przybywają nad Ganges. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom- cale rodziny, turyści, mieszkańcy, dzieci, zwierzęta (te święte i te nie), śmieci, szmaty przygotowane do prania…wszystko w Gangesie. Przewodnik (nazwę go Lou) powiedział, że on od urodzenia o 5 rano bierze kąpiel w Gangesie bo to oczyszczające i odbywa w niej modlitwy. Płynąc łódką nagle zahaczyliśmy o coś wystającego z rzeki. Przerażona krzyknęłam- co to jest?!

Lou uspokoił mnie– spokojnie, to tylko martwa krowa!

Martwa krowa? To w rzece pływają również martwe zwierzęta? A ci wszyscy ludzie się tu modlą, kąpią, piorą rzeczy? Jakie tu musi być skażenie i brud!

– Rzeka jest czysta, to ludzie są brudni- odparł Lou.

  

  

  

  

Dopłyneliśmy na brzeg do miejsca, które z oddali jawiło mi się jak miejsce, w którym spokojnie można by nakręcić niejeden horror oszczędzając środki na dekoracje czy efekty specjalne.

TO miejsce to najstarsza palarnia ludzkich ciał w Varanasi. Znajduje się centralnie przy Gangesie, mocno brudny osmolony budynek, otoczony niezliczona ilością drewna. Wokół unoszą się białe dymy i płomienie. Po prawej stronie budynek spełniający funkcję umieralni.

Wdrapując się do góry przechodziłam koło palących się ciał ludzkich zawiniętych w prześcieradło, przykrytych drewnem. Wystawała tylko głowa i nogi. Ciało skierowane w stronę słońca- tak, żeby nieboszczyk po raz ostatni mógł podziwiać piękne widoki.

Gdziekolwiek by nie spojrzał tam nawet w oddali widać biały dym- wszędzie przy brzegu palą się ciała. Wszędzie leżą prochy zmarłych, włosy- gdyż przed spaleniem należy ogolić zmarłego.

Przechodzimy wyżej, dochodzimy do osmolonego głównego budynku gdzie odbywają się modły ale i przygotowania zmarłych do spalenia. Ciała i włosy na posadzkach. Kadzidełka, świeczki i modlitwy. Przechodzimy dalej, idąc wzdłuż drewien dochodzimy do umieralni. Tu mi nie można wejść.

  

  

Generalnie jest to miejsce, gdzie przeważnie wdowy po zmarłych mężach przychodzą i czekają na śmierć. Czy ich miłość była aż tak wielka ze godzą się na taki koniec swojego żywotu? Że nie wyobrażają sobie dalej życia bez tej zmarłej osoby? A może to również ze względów ekonomicznych.. to mężczyzna jest głową rodziny,zarabia na wszystkich a po jego śmierci nie ma komu przynosić pieniędzy… to trudny temat.

Kobiety- wdowy- przeważnie odziane w białe szaty- siedzą bez jedzenia i picia czekając na śmierć.

Oczywiście w to miejsce przychodzą również inni- biedni, chorzy ale ponoć i przylatują z całego świata i czekają na śmierć bo to najlepsze miejsce żeby umrzeć….

Smutny krajobraz choć Lou przekonywał mnie, że to najszczęśliwsze miejsce na świecie. Śmierć to najlepsza rzecz jaka nas może spotkać a umrzeć w Varanasi to jest dopiero wyróżnienie!

To dołujące miejsce pomyślałam, ale czułam dziwna moc/ energie, która unosiła się w tym miejscu. Coś trudnego do zdefiniowania.

Ale czy każdy może być spalony? Co jest lepsze- zostać wrzuconym w całości do Gangesu, spalonym czy jest jakaś inna opcja?

Generalnie nie wszystkich się pali. Są wyjątki kiedy to wrzuca się w całości ciała do rzeki. Takimi wyjątkami są:

– święte krowy

– święte małpy

– jogini itp

– niepełnosprawni

– dzieci do 15 roku życia

– kobiety w ciąży

– ludzie ugryzieni przez skorpiona

Od mojego pobytu w Varanasi mija 3 lata a ja i żyje i mam się dobrze! Wewnętrznie czuję, że muszę tam jeszcze wrócić, dokładniej poznać obyczaje, ludzi! W tym mieście jest niesamowita energia. Żeby to zrozumieć, trzeba to przeżyć.

 

Amerykańska aktorka Goldie Hawn, tuż po wizycie w Varanasi powiedziała, że wcale się nie dziwi, że ci ludzie nie boją się śmierci bo co może być gorszego od tego miejsca!

 

Magda Jaworska na co dzień zajmuje się produkcją filmowo-telewizyjną i reklamową. Ma swoją firmę produkcyjną Baboo Production. Pracowała zarówno przy filmie Hollywood jak i Bollywood oraz brała udział w największych polskich produkcjach. Pasję do pracy uwielbia łączyć z pasją podróżniczą. I tak, organizowała zdjęcia m.in. w USA, na Filipinach, w RPA, Indiach, na Maderze. Sama postanowiła nakręcić swoją wyprawę pod Mount Everest Base Camp. Bezsprzecznie jest żądna wrażeń i emocji, które są nieustającym żródłem inspiracji. Jeśli się zatrzymuje, to po to by obmyślić kolejny plan działania.

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

FILIPINY- 100 PESOS KID

Filipiny to chyba najbardziej chrześcijański kraj w jakim byłam. Na powierzchni minimalnie mniejszej niż powierzchnia Polski, żyje prawie trzykrotnie więcej ludzi. Filipiny zajmują 12 miejsce na świecie w rankingu najbardziej zaludnionych państw. Szacuje się ze mieszkańców Filipin jest ok 92 mln z czego liczbę osób deklarujących brak jakiejkolwiek religii oblicza się na około 0,1% czyli 90 tys ludzi.

Statystyki mówią, że ok 11 mln dodatkowych filipińczyków żyje poza granicami państwa. Oczywiście emigracja na taką skalę występuje z powodów ekonomicznych. Filipiny to biedny kraj, który przez długi czas pozostawał pod wpływami USA ale bogaty w cudownych ludzi, przepiękne krajobrazy, plaże i niesamowite smaki               

 

Swoją podróż na Filipiny rozpoczęłam od Manili i wyspy Luzon. Kilka dni spędzone w tej olbrzymiej metropolii w poszukiwaniu cmentarza opisanego w książce „Eli Eli“ W. Tochmana (zdecydowanie opowieść na oddzielny artykuł), rozmowy z mieszkańcami, nocne przechadzki ulicami stolicy ujawniły niezwykle czarny obraz prawdziwego życia ludzi…

Co rusz widać graffiti, ulotki, plakaty nawołujące do niezabezpieczania się przed ciążą, odnośniki do Boga, Matki Boskiej i Krzyża, anty aborcyjne a pro life. W autobusach publicznych, przedstawiciele kościoła mówią podróżnym jak żyć, w centrach handlowych w holach głównych odprawiane są msze święte a obrazy kościelne można znaleźć nawet w chipsach w sklepie.  Religia i wierzenia ludzi to jedno, a życie i podążanie za doktrynami bożymi to drugie.

   

Zostałam wtajemniczona w mroczne historie między innymi 12-14 letnich dzieci z biednych rodzin, które –za pozwoleniem i pośrednictwem swoich rodziców- świadczą usługi seksualne za zaledwie 100 pesos (ok 10 złotych). Przejeżdżając przed jedną z dzielnic Manili widziałam jak te małe dzieci wychodzą ze szkół w mundurkach prosto do zaparkowanych nieopodal samochodów. Nie wiem do kogo, może część do swoich rodziców, opiekunów- wolałabym w to wierzyć- ale zważywszy na ich status materialny jest to bardzo wątpliwe. W chwili obecnej interes rozwinął się o specjalne miejsca z komputerami i kamerkami dla dzieci, które „sprzedają“ się za pośrednictwem czatów internetowych. I niestety mam wrażenie, że ludzie podchodzą do tego w sposób naturalny. Bieda jest aż tak daleko posunięta, że rodzice decydują się na tak drastyczne rozwiązania. Ciekawe gdzie w tym wszystkim jest kościół, który nawołuje ze wszech stron o konieczności podążania ścieżką wyznaczoną przez Boga, skazując tych ludzi na biedę ubóstwo i cierpienie. Bez szans na jakikolwiek rozwój. Normalny byt. Niezwykle obrzydliwie brudne egzystencje. Z krzyżem w ręku.

Victoria, niedaleko miasta Tarlac na północy od Manili, malutka wioska a ludzi jak w dużym mieście. Pełno dzieci. Ślicznych, uśmiechniętych ale i zaskoczonych na widok białych ludzi. Nieśmiało zaczepiających,wstydliwych. Gdzie nie ruszysz tam gromadka biegnąca za tobą… śpiewają piosenki, żartują, wołają. Próbują zwrócić na siebie uwagę. Jak próbujesz nawiązać z nimi kontakt- chowają twarz w dłoniach.

W miasteczku bieda. Dorośli bezrobotni. Jedyna praca to składanie ram rowerowych z bambusa ( o czym właśnie robiłam program telewizyjny) lub jeżdżąc tricyklami. Pracują oczywiście mężczyźni, kobiety w domach- pranie, sprzątanie, gotowanie, rodzenie potomstwa. Dzieci od małego zajmują się rodzeństwem gdyż dorośli nie mają na to czasu. Całymi dniami bawią się a przyjeżdżający do nich nauczyciel próbuje je choćby nauczyć pisać czy czytać. Tam nikt nie zastanawia się „kim zostanie moje dziecko jak dorośnie- lekarzem a może prawnikiem”. Liczy się tu i teraz, dzień dzisiejszy. Czy zarobię i czy starczy na jedzenie – (nie)zwyczajne egzystencjalne rozmyślania.

Spędziłam w tej miejscowości dwa dni. Drugiego dnia dzieci zdecydowanie były bardziej ośmielone w kontakcie. W ramach prezentu dostały duże pudło różnych słodyczy. Radość ich była wielka acz rodzice martwili się czy sobie zębów nie popsują a na dentystę nikogo nie stać, ba, do cywilizacji kawał drogi a też trzeba jakoś dojechać. Mój filipiński przyjaciel dokupił zatem pudło pasty do zębów- towar deficytowy w wiosce. Dzieci poczęstowały się cukierkami a reszta słodyczy została schowana i dawkowana w kolejnych dniach.

Jedna dziewczynka- śliczna, długowłosa, uśmiechnięta od ucha do ucha, nie odstępowała mnie na krok. Zdziwiłam się jak w pewnym momencie złapała mnie za rękę. Zrobiło mi się żal. W pobliżu stał szef wioski, któremu powiedziałam, że mają cudowne dzieci a ta dziewczynka nie odstępuje mnie na krok. W odpowiedzi powiedział, że jak chce mogę ją zabrać do Polski.

– A co na to jej rodzice? – kontynuowałam rozmowę ciekawa jaki będzie finał

– Rodzice na pewno się zgodzą. To dla niej szansa na lepsze życie. Jak chcesz możemy podejść i zapytać.

Dziewczynka mocno ścisnęła moją dłoń prowadząc prosto do swoich rodziców.

To było straszne uczucie. Jak można dawać takiemu dziecku nadzieję, wiedząc, że jest to niemożliwe. A nawet jeśli jest możliwe ze względów formalnych to ja nie mam warunków i możliwości zajęcia się dzieckiem. Choć jeśli się chce to zawsze znajdzie się pretekst. W cywilizowanym świecie wszyscy staramy się myśleć racjonalnie a oni chcą po prostu żyć, lepiej żyć.

Zaczęliśmy iść w stronę jej domu. Matka z gromadką dzieci z uśmiechem na twarzy robiła pranie. Mężczyzna w języku filipino wytłumaczył całe zajście i zapytał o zgodę na wyjazd dziecka. Uśmiechnięta matka spojrzała na córkę i zapytała:

– Chciałabyś pojechać?

nieśmiało przytaknęła jednocześnie ciągle trzymając mnie za dłoń.

Nie, to nie może się dziać na prawdę- pomyślałam. Łzy cisnęły się do oczu a pot zalewał całe ciało. Czy ja śnie? Czy matka 6 letniej dziewczynki Na Prawdę ją o to zapytała i Na Prawdę zostawia jej tę decyzję?

Przerażona zaczęłam się wycofywać z całej tej niezręcznej sytuacji. Tłumaczę jej, że w Europie nie jest tak fajnie, pada deszcz i śnieg, jest zimno, trzeba się ciągle uczyć a tu ma kochających rodziców, kolegów którzy będą za nią tęsknić i żeby podrosła a później może sama będzie chciała wyjechać.

Na twarzy obojga malowało się rozczarowanie. A mnie było totalnie źle. Kto by pomyślał, że oni na prawdę tego chcą i nie widzą nic dziwnego w oddaniu dziecka obcej osobie, wywiezieniu go w nieznane. To tak jak się ludzie ze sobą spotykają i żartują w kontekście ich pociechy: „ale masz cudownego synka chyba go sobie pożyczę na kilka dni”- i nikt nie traktuje tego na serio! Na Filipinach traktuję się to bardzo serio, bo to jedyna możliwość żeby ich dziecku dać szanse na lepsze życie.

Na koniec dowiedziałam się, że legalna sprzedaż dziecka to kwestia 3 tygodni i 400 dolarów…

SERCE PĘKA…

                  

Magda Jaworska na co dzień zajmuje się produkcją filmowo-telewizyjną i reklamową. Ma swoją firmę produkcyjną Baboo Production. Pracowała zarówno przy filmie Hollywood jak i Bollywood oraz brała udział w największych polskich produkcjach. Pasję do pracy uwielbia łączyć z pasją podróżniczą. I tak, organizowała zdjęcia m.in. w USA, na Filipinach, w RPA, Indiach, na Maderze. Sama postanowiła nakręcić swoją wyprawę pod Mount Everest Base Camp. Bezsprzecznie jest żądna wrażeń i emocji, które są nieustającym żródłem inspiracji. Jeśli się zatrzymuje, to po to by obmyślić kolejny plan działania.

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF

„What happens in Aruba stays in Aruba”. O rajskiej wyspie archipelagu Małych Antyli…

ARUBA…. chęć odwiedzenia tej karaibskiej wyspy chodziła mi po głowie już od dłuższego czasu. Już jako małe dziecko słyszałam od bogatej cioci z Ameryki, że „Aruba to raj na Ziemi, najpiękniejsze miejsce na Świecie“. Na samą myśl o tej wyspie pozostawała ona w sferze marzeń i czułam, że jest to mało uchwytny cel. Ale marzyłam.

„Ileż pieniędzy trzeba by było zarabiać żeby pojechać na takie wakacje?! Zapewne majątek….“- powtarzałam sobie w głowie.

Z biegiem czasu, z biegiem lat, kiedy zaczęłam już zarabiać jakieś pieniądze, a i podróżowanie stało się prostsze i nie tak kosztowne, Aruba przepadła na długiej liście destynacji, które planowałam odwiedzić. Właściwie trochę się sama wykluczała, gdyż cena za przelot z Warszawy to był jakiś kosmiczny wydatek porównywalny z dwoma biletami lotniczymi do Australii.

Kiedy myślałam o Arubie, a i te marzenia próbowałam jakoś zwizualizować, los niespodziewanie podrzucił mi obniżkę lotów z Londynu do Oranjestad, stolicy Aruby. Lot bezpośredni, dreamlinerem, z angielskiego biura podróży Thompson. Cena biletu- 1800 złotych ! I to akurat w momencie, kiedy kończyłam trudny projekt w Londynie a i miałam pełno zawirowań w życiu prywatnym. Właściwie wychodzę z założenia, że nic nie dzieje się przez przypadek. Długo nie myśląc, kupiłam bilet i odliczałam dni do wylotu.

„Aruba to raj na Ziemi, najpiękniejsze miejsce na Świecie“- głos cioci z Ameryki brzmiał w mojej głowie.

Aruba to mała wysepka wchodząca w skład Królestwa Niderlandów- podobnie jak Bonaire i Curacao (potocznie zwane wyspami ABC). Na wyspie ciężko o jakiekolwiek uprawy. Leży w klimacie równikowym a deszcz pada wyjątkowo rzadko. Jedyna uprawa, która tu ma racje bytu to uprawa Aloesu (dosyć prężnie działający przemysł kosmetyczny), stąd też gospodarka Aruby ukierunkowana jest głównie na turystów i to raczej tych z Ameryki. I $$$. Dużo $$$$$$! Na wyspie można znaleźć masę amerykańskich sieciówek od KFC, Burger King, Wedny’s po sieć amerykańskich hoteli i kasyn (Aruba jest zwana drugim amerykańskim Las Vegas). Dodatkowo, co ciekawe, chyba od niedawna rozpoczęła się chińska ekspansja- każdy jeden większy czy mniejszy supermarket jest chiński a ceny wysokie i w USD.

Przyleciałam na wyspę z misją poznania jej od A do Z;  kultury, zwyczajów, spróbowania lokalnego jedzenia i oczywiście kąpieli z flamingami.

Niewątpliwie to co przyciąga turystów na wyspę to piękne plaże, gwarancja pogody (choć w trakcie mojego tygodniowego pobytu spadł deszcz) i flamingi, które pojawiają się w każdym katalogu zachęcającym do przyjazdu. Faktycznie plaże są bajkowe wręcz zjawiskowe, woda przeźroczysta, ciepła, piasek biały delikatny. Te które warto zaliczyć to Baby Beach, Rodger’s Beach, Eagle Beach, Arashi czy choćby Palm Beach. Ta ostatnia to głównie amerykańskie hotele i masa turystów.  Na plażach wszechobecne Pelikany które nie zważając na kąpiących się turystów nurkują celem wyłowienia smakowitej rybki.

      

      

      

        

Po trzech dniach leżenia na plażach człowiek zaczyna się nudzić. Całą Arubę przejechałam autem w 2 dni. Wyspa nie proponuje żadnych ciekawych rozrywek chyba ze chce się zrobić kurs Kite’a, całymi dniami leżeć na plaży popijając drinki czy choćby rozbić bank w Kasynie. W ciągu dnia ciężko znaleźć lokalną knajpkę w której można zjeść lunch. Większość restauracji otwiera się w porze kolacyjnej. Nie ma straganów serwujących świeże owoce czy choćby coś po co przyjechałam : świeże kokosy! Na całej wyspie były zaledwie cztery punkty gdzie można było kupić kokosa i to w cenie 3- 6 USD! rozczarowanie! Faktycznie udało mi się zjeść dobrą karaibską kolację  w Sint Nicolaas, cena jednego dania bez napoi ok 25 USD.

Naprawdę, gdyby była tam choć wieża bungee to nie zważając na mój lek wysokości chyba bym skoczyła, byleby się coś zadziało 

    

   

 

 

 

 

No ale wszystkie plaże przemierzone a flamingów jak nie było tak nie ma! No więc gdzie one są?! W kolorowych katalogach wyglądało to tak, że te kolorowe ptaki są wszechobecne, że potoczna nazwa wyspy „One Happy Island“ nie wzięła się znikąd, że to miejsce szczęścia (jeszcze wtedy nie zdając sobie sprawy z tego ze nie tylko szczęścia ).

       

Usiadłam do komputera i zaczęłam buszować w poszukiwaniu flamingów.

Już pierwsze informacje jakie znalazłam na temat flamingów i ich symboliki, spowodowały, że poczułam dreszczyk emocji 

„Wlatując do naszego życia flaming jako zwierzę mocy przynosi nam w darze siłę Miłości.  (…) Odkryjmy na nowo wraz z flamingiem prawdę naszego serca, miłość do nas samych i wreszcie miłość do całej natury i każdego człowieka. Flaming uczy nas dostrzegania Uniwersalnej Miłości we wszystkich. (…) pomaga nam zwiększyć naszą wrażliwość na innych, rozszerzyć perspektywę naszego postrzegania oraz oczyszczać się z dawnych zranień i szybko dochodzić do siebie dzięki sile Miłości i otwartości naszego serca. (…) Wzmacnia w nas siłę miłości bowiem miłość chce się uzewnętrznić, by zataczać jak najszersze kręgi. Obdarza nas przy tym zdolnością dostrzegania nie tylko własnych umiejętności i talentów, ale także rozbudzania tego potencjału w innych. Tym samym poprzez nas obdarowuje też naszych bliskich, przyjaciół i wszystkich z którymi skrzyżujemy ścieżki (…) Obdarza nas darem jasnorozumienia i jasnoczucia (…) Jako ptak potrafiący stać na jednej nodze, przekazuje nam dar wewnętrznego spokoju i równowagi. Uczy nas widzenia we wszystkim pozytywnych stron niezależnie od sytuacji, nie tracenia głowy, denerwowania się czy panikowania.  Pokazuje nam jak przefiltrować owe energie, które do nas docierają. Wszystko bowiem jest dla nas szansą na to, byśmy mogli bardziej wzrastać. Jedynie od nas zależy czy będziemy chcieli te szanse dostrzegać i przyjąć je jako dar.“

      

Wow, podekscytowałam się po stokroć! Co za symbolika! Muszę się spotkać z flamingami, teraz na pewno nie odpuszczę! Choćbym miała wpław płynąć na Bonaire to to zrobię!

Już po kilku minutach poszukiwań ukazał mi się prawdziwy obraz kolorowych katalogów.

Okazało się, że flamingi są tylko na prywatnej wyspie należącej do hotelu Renaissance Resort & Casino. I tylko tam! Nigdzie indziej! Jeśli nie ma się zamiaru spędzić tam choćby jednej nocy można kupić bilet na wyspę- koszt 100 USD/ osoba. Postanowiłam wykupić jeden nocleg i tym sposobem dotrzeć na wyspę w cenie doby hotelowej (a cena za dobę to przy „special price“ jedyne 1000 pln bez śniadania). Ale jak na cenę za miłość, którą możesz posiąść przez flamingi to i tak niewiele 

Plaża przepiękna i faktycznie są na niej flamingi! Jak dzikus rzuciłam się na te biedne stworzenia i tak i tak i tak- z każdej strony selfie jest. Zupełnie, jakby mi miały zaraz odlecieć. A one rozpędzają się rozpędzają, wymachują skrzydłami i nic, ani drgną do góry. Okazuje się, że mają podcięte skrzydła i nie występują gromadnie na wyspie. Są to „zwierzęta- maskotki“ sieci hotelowej i maja przyciągać turystów i dużo kasy.

„One Happy Island“ nie dla wszystkich okazuje się nią być. W ramach jedności z flamingami przebrałam się ze jednego z nich i wspólnie chadzaliśmy po plaży.

  

            

       

Na tej Arubie, która żyje z turystów, reklamując się fake‘owymi flamingami, nawet nie sprzedaje się z nimi pamiątek. Nie ma! Bardziej coś z małpką czy żółwiem, generalnie chiński badziew. Jedynie hotel który ma na swojej wyspie te uwięzione ptaki sprzedaje magnesy na lodówkę.

Także w tym miejscu chciałabym przeprosić wszystkich swoich znajomych, którzy żyją w przekonaniu, że przywiezione przeze mnie gadżety z flamingami są z Aruby- tak naprawdę kupiłam je w Primark‘u w Londynie a w samej Polsce jest o 100% więcej podobnych gadżetów niż na Arubie.

Tak czy inaczej, moje wyobrażenia o „One Happy Island“ były zupełnie inne niż realia które tam zastałam. To, że tani bilet lotniczy, nie koniecznie oznacza ze tanie wakacje. Szczerze, wyspa sama w sobie mnie rozczarowała ale totalnie uwierzyłam w moc flamingów i w miłość! Dla mnie ta wyspa na zawsze pozostanie wyjątkowa ! 

Love is all around! Gdziekolwiek jesteś, podążaj za mocą flamingów 

„Co było na Arubie pozostaje na Arubie“

Magda Jaworska na co dzień zajmuje się produkcją filmowo-telewizyjną i reklamową. Ma swoją firmę produkcyjną Baboo Production. Pracowała zarówno przy filmie Hollywood jak i Bollywood oraz brała udział w największych polskich produkcjach. Pasję do pracy uwielbia łączyć z pasją podróżniczą. I tak, organizowała zdjęcia m.in. w USA, na Filipinach, w RPA, Indiach, na Maderze. Sama postanowiła nakręcić swoją wyprawę pod Mount Everest Base Camp. Bezsprzecznie jest żądna wrażeń i emocji, które są nieustającym żródłem inspiracji. Jeśli się zatrzymuje, to po to by obmyślić kolejny plan działania.

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF