Wypowiedzi pogardliwe, ocenne i sugestywne w obronie własnych interesów – o schematach działań realizowanych w Internecie.

Wypowiedzi pogardliwe, ocenne i sugestywnie wypływające na obiór rzeczywistości w obronie własnych interesów — o schematach działań realizowanych przez naruszycieli w Internecie. 2 część rozmowy Jacka Rakowieckiego z Judytą Papp.

 

Jacek Rakowiecki: Powróćmy do tematu hejtowania przez osoby zatrudniane w kulturalnych, edukacyjnych instytucjach, ale w ramach swojej działalności naruszające prawa autorskie, a później udzielające się na blogach i w artykułach o jednoznacznym przekazie. Skoro te osoby uważają, że można tak sobie zabierać cudze utwory z sieci za darmo i bez zgody autorów, to czy same robią coś charytatywnie?

Judyta Papp: W sytuacji, gdy jeszcze na etapie wezwania prewencyjnie domagam się przekazania jakiejś kwoty na cel społeczny, to w zdecydowanej liczbie spraw, to się nie sprawdziło. Nawet w przypadkach, gdy naruszenia dopuścił się podmiot, dla którego nie byłoby to w żadnej mierze obciążające. Czasami do tego wracam, jednak bez efektu.  Z kolei w postępowaniu sądowym każde roszczenie podlega opłacie.

Za żądanie przeprosin też musisz płacić?

Oczywiście. Roszczenia o charakterze niemajątkowym, czyli przeprosiny, nakaz usunięcia, jak i majątkowym, czyli żądanie przekazania danej kwoty na cel społeczny, podlegają opłacie. Przykładowo można nawiązać do wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie z dnia 31 sierpnia 2022 r., I C 1211/20. Dochodząc w tej sprawie od ministerstwa przekazania kwoty 4 200 zł na cel społeczny, tj. Fundację Ocalenie w Warszawie, opłata od tego żądania wynosiła 400 zł. Warto przypomnieć, że po ostatnich zmianach ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych oraz niektórych innych ustaw (projektu Ministerstwa Sprawiedliwości) wszystkie opłaty zostały zasadniczo podwyższone. Obecnie można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z sytuacją, że państwo zarabia na dochodzeniu praw przez obywatela, czy też na obronie.

A jak wywalczysz odszkodowanie to…

To zwraca się koszt dochodzenia przedsądowego, oraz koszt kilkuletniego postępowania, nakładu pracy i wychodzisz na zero.

Obłęd. Dlaczego sąd, jeśli uzna winę, to nie może przysolić na tyle dużego odszkodowania, by postraszyć nim skutecznie, zarówno tego konkretnego naruszyciela, ale i dać w ten sposób sygnał dla innych?

Powiązanie odpowiedzialności prawnej z winą, czyli stosunku psychicznego sprawcy do popełnianego czynu, trzeba odnosić do prawa karnego. W postępowaniu cywilnym, gdy chodzi o prawa bezwzględne, to problem winy nas nie interesuje, o ile nie żądamy zadośćuczynienia. Winą jest także np. niedołożenie należytej staranności, czy też niedbalstwo i jest przesłanką odszkodowania za szkodę majątkową. Naruszenie majątkowych praw autorskich np. do utworu audiowizualnego, muzyki, czy fotografii, stało się faktem, wobec tego właściciel praw (uprawniony) poniósł szkodę. Jest zatem stanem obiektywnym. Odszkodowanie nie służy karaniu, ale rekompensowaniu powstałej szkody. Stąd był problem dwukrotności w sytuacji nielegalnego korzystania. Trzeba przy tym zauważyć, że uprawniony ponosi koszty związane z dochodzeniem i zazwyczaj dopiero po jakimś czasie dowiaduje się o naruszeniu i o poniesionej szkodzie, jednak może dochodzić ustawowych odsetek dopiero od momentu wezwania naruszyciela do zapłaty. Z kolei naruszanie nie powinno stać się opłacalne, wobec tego oczywistym wydaje się, że roszczenie o jednokrotność nie spełni swojej funkcji i nie może zapewnić rekompensaty za rzeczywiście poniesioną szkodę. Jakkolwiek w końcu uznano, że w systemie polskiego prawa cywilnego na zasadzie słuszności i adekwatności możliwe jest, aby odróżnić źródło nielegalne od legalnego i realizować zobowiązania względem dyrektywy enforcement, czyli zapewnić uprawnionym realną ochronę. Można przy tym zwrócić uwagę, że w sytuacji naruszenia twórca, lub właściciel praw został pozbawiony także kontroli, a zatem nie decydował o eksploatacji swojego utworu. Z kolei w przypadku, gdyby mógł decydować, to niekoniecznie wyraziłby zgodę na narzuconą mu formę korzystania. Musi więc dopasować się  do stanu, który już zaistniał.

To fakt.

Każdemu uprawnionemu, zarówno do twórczości naukowej, jak i artystycznej, zależy na tym, aby był kojarzony z własną pracą, a także na tym, by decydować w jakiej formie jego dzieło jest prezentowane publicznie. Autorskie dobra osobiste odnoszą się do sfery wewnętrznej uczuć, ale także zewnętrznej związanej z renomą i pozycją nazwiska, czyli z obecnością konkretnego autora na rynku. A jeżeli chodzi o problem łagodzenia krzywdy, to także w ramach przepisu art. 78. ust. 1. ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych „sąd może przyznać twórcy odpowiednią sumę pieniężną tytułem zadośćuczynienia”, przewidzianego także w art. 448 k.c. Trudno oczekiwać, że samo zaprzestanie naruszania w czasie teraźniejszym, będzie nawiązywać do przykrych doznań z powodu zdarzenia, które miało miejsce w przeszłości. Chodzi więc o udzielenie satysfakcji przede wszystkim pokrzywdzonemu. Jakkolwiek przepis ten daje sędziemu swobodę decydowania, to praktyka pokazuje jednak, że zwrot „sąd może przyznać”, nie jest bliski znaczeniowo zwrotowi „sąd zasądza”. Tak więc — z jednej strony mamy postęp technologiczny i większą dostępność i łatwość naruszania, z drugiej zaś strony polskie sądy bardzo niepewnie operują tymi sygnałami i niechętnie zasądzają zadośćuczynienie, lub zasadniczo je obniżają. Problem ten nie dotyczy tylko prawa autorskiego, ale szerokiego zakresu ochrony dóbr osobistych, np. nienaruszalności, poszanowania i ochrony godności, praw przysługujących każdemu gwarantowanych w Konstytucji RP (art. 30 i art. 47. Konst.). W takiej sytuacji trudno spodziewać się faktycznej realizacji funkcji zapobiegawczej i kształtowania świadomości poszanowania praw, czynnika wychowawczego w wymiarze ogólnospołecznym.

Ale tu mamy do czynienia z taką sytuacją, że osoby, które nie dość, że po prostu ukradły twoje zdjęcie, bo tym jest przecież publikacja cudzego zdjęcia bez zgody i zapłacenia za prawa autorskie, to nie reagują na twoje pisma, to jeszcze cię szkalują. Przeciętny użytkownik Internetu nie zna tych spraw, więc w łatwy sposób staje się podatny manipulacji.

Nie zna faktów, nie widział naruszeń, ani do jakiego zakresu korzystania dane roszczenie się odnosi. Nie zna zachowania naruszającego po zgłoszeniu bezprawnego charakteru korzystania. To wszystko właśnie tworzy idealne warunki do manipulowania. Jakkolwiek mechanizm obronny polegający na represjonowaniu uprawnionego i przedstawianiu go, jako wyłudzacza, a naruszających jako biedne, działające w szczytnym celu ofiary, nie wynika z bezmyślnego odreagowania wstydu, czy też braku umiejętności przyznania się do winy, ale jest wyrachowaną i celową taktyką. Represjonowanie strony przeciwnej i przedstawianie jej w negatywnym świetle, podejmowane w obronie własnych interesów, mają na celu uniknięcie odpowiedzialności za naruszenie. Mamy więc taką sytuację, że od jakiegoś czasu współpraca ze sobą naruszycieli praw autorskich, działających we wspólnym i własnym interesie, przybrała formy trwałe. W takich artykułach, czy też wpisach na forach, czy portalach społecznościowych udzielają się zawsze osoby osobiście zaangażowane i zainteresowane korzystnym załatwieniem sprawy, czy osoby związane z cyfrowymi organizacjami działającymi w Internecie, które chcą dowolnie korzystać z wszelkiego rodzaju utworów i od lat walczą o darmowe korzystanie online.

W tych artykułach hejtujących udziela się również adwokat reprezentujący klienta, który korzystał z twoich utworów. Miałem okazję zobaczyć tego adwokata w akcji na Facebooku, żałosne.

Oczywiście w przypadku profesjonalisty taka sytuacja nigdy nie powinna mieć miejsca. Ale spójrzmy na tę kwestię z drugiej strony. W sprawach o oczywiste naruszenia, przy bardzo dużej niechęci do załatwienia sprawy polubownie, nie pozostaje wiele środków. Mogę tylko potwierdzić, że w pismach procesowych wspomnianego adwokata przedkładane są jako dowody artykuły o oponencie procesowym, w których sam się udziela. A do tego, rozpowszechniane wszelkimi kanałami nierzetelne informacje związane z naruszeniami klientów, których broni i niepohamowane przekraczanie wykładni obowiązujących przepisów prawa. Przykładowo, szkolnym błędem, ale wprowadzającym w błąd, jest twierdzenie wspomnianego mecenasa, że darowanie odbitki egzemplarza fotografii z autografem twórcy osobie prywatnej, może być równoznaczne ze zgodą na rozpowszechnianie utworu. A tym bardziej w ramach działalności innego podmiotu i w celu promocji filmu, czy koncertu — komercyjnych wydarzeń. Darowizna egzemplarza utworu — na co wyraźnie wskazuje art. 6 ust. 1 pkt. 3 pr.aut, nie spełnia żadnej przesłanki publicznego rozpowszechniania. Kolejny przykład, to przyjęcie, że na gruncie obowiązującego art. 29 pr.aut., w ramach publikacji promującej jakieś wydarzenie, w której nie odniesiono się ani słowem do rozpowszechnianego w zdeformowanej postaci utworu, z pominięciem autorstwa i bez żadnego związku treści publikacji z utworem, istnieje możliwość realizowania przesłanki legalności cytatu.
Doszło nawet do sytuacji pozyskania przez pana mecenasa podpisu Andrzeja Wajdy pod oświadczeniem i stanowiskiem procesowym, w czasie choroby reżysera, tuż przed jego śmiercią. A następnie do wykorzystania takiego „dowodu” w procesie o naruszenie praw autorskich, bo klient mecenasa rozpowszechniał portretowe zdjęcie w Internecie w reklamie filmu. Jak zazwyczaj, w przetworzonej formie i bez podania autorstwa wykorzystanego utworu.

Ohydne.

To jest oczywiście bardzo przykre, jakkolwiek Wajda sam nigdy takiego oświadczenia nie napisał. Ani nie wycofał twórcy zdjęcia praw do wizerunku, co wydawałoby się najprostszym rozwiązaniem. Nie posiadał także uprawnienia do dysponowania cudzymi utworami. Oczywiście każdy twórca, tak dużego, jak i małego formatu ma prawo sprawować nadzór nad sposobem korzystania z jego utworu, a także by decydować o własnych stawkach za korzystanie z tego co tworzy, ale nie o cudzych.

Ale czasami jakiś sąd w to uwierzy. Poznałem przy okazji jednego z twoich procesów zdumiewające uzasadnienie. Otóż pani sędzia zmieniła wyrok pierwszej instancji zarzucając ci, między innymi, że masz dużo spraw, że wykrywasz i dowiadujesz się o naruszeniach. Dość to było zdumiewające.

Być może to wynika po prostu z małej ilości spraw w referacie pani sędzi. A tak na poważnie, dotyczyło to sprawy, w której stroną pozwaną był wydawca portalu, w którym skala naruszeń dóbr osobistych jest dość spora. Dla porównania, w jednym wydziale sądu okręgowego w Warszawie pozwana spółka ma o wiele więcej postępowań, niż ja we wszystkich sądach powszechnych w Polsce. A wszystko zaczęło się od nieuprawnionego rozpowszechniania czarnobiałej fotografii przedstawiającej portret Wajdy w dużym formacie w artykule prasowym w tygodniku Newsweek, bez mojej wiedzy, zgody i oczywiście bez wynagrodzenia z tytułu korzystania. Nie podano przy tym autorstwa zdjęcia i zostało ono zniekształcone przez silny kadr, w następujący sposób:

Oryginalne zdjęcie wygląda jednak inaczej https://judytapapp.pl/andrzej-wajda/.
W komentowanym przypadku, po wezwaniu naruszający wydawca w ramach negocjowania ugody postawił mi warunek poufności i do umowy dopisał paragraf zobowiązujący do zachowania tajemnicy o naruszeniu. A w przypadku ujawnienia domagał się kary umownej w kwocie ponad 13 000 zł, za każde ujawnienie. Nie zawieram takich umów nawet z podmiotami, które nabywają licencje do utworów na zasadach legalnych. Wobec tego, do ugody nie doszło i zaraz po tym (były) redaktor naczelny tygodnika, działąjący również jako wydawca portalu InnPoland.pl, a później strona pozwana, zainicjował hejt i represjonowanie strony przeciwnej na łamach swojego portalu.
W tym stanie rzeczy, zaskarżane artykuły w postępowaniu o naruszenia dób osobistych (rozpoznawanym przez sąd drugiej instancji), ukazały się zaraz po naruszeniach praw autorskich.

Wydawca portalu InnPoland.pl otrzymał wezwanie do zaprzestania naruszania, pozostało jednak bez odpowiedzi, dlatego złożyłam pozew. Postępowanie w pierwszej instancji trwało 3 lata, sąd okręgowy dopuścił wszystkich świadków, przeprowadził bardzo dokładne i pracochłonne postępowanie dowodowe. Pozwana spółka nie udowodniła żadnego zarzutu, broniła się jedynie np. zeznaniami naruszycieli, czy autora artykułów działajacego na zlecenie pozwanej. W odpowiedzi na pozew pozwana załączyła wydruki zaskarżanych artykułów wraz z obraźliwymi komentarzami pod moim adresem — z podaniem mojego imienia i nazwiska przez internautów (czytelników reagujących na artykuły i zarzuty w nich zawarte). Z kolei poźniej, w toku postępowania pozwana spółka zmieniła taktykę obrony na „brak jest identyfikacji powódki” (że jej to nie dotyczy) i zablokowała dostęp do komentarzy. W kolejnych pismach procesowych pozwana twierdziła, jakoby komentarzy przy artykułach w ogóle nie było. Pozostawiając jednocześnie przy każdym artykule ikonki z podaną liczbą komentarzy użytkowników jej portalu. Sąd Okręgowy nie dał wiary zeznaniom świadków pozwanej i ustalił, że wydawca nie uwiarygodnił żadnego zarzutu. Pozwana przegrała postępowanie w pierwszej instancji.

Ale zanim Tomasz Lis złożył apelację, to po 5 latach zainicjował nową, równie kłamliwą publikację w Press. Tym razem korzystając z pomocy innego wydawcy.  

Zainteresowanych, aby ograniczać wynagrodzenie autorom do minimum jest oczywiście o wiele więcej. Wykorzystano więc siłę wydawanej prasy i możliwości wpływania na opinię publiczną, a także na rozstrzygnięcie sądu apelacyjnego.

Wpłynęli, udało się.

Sąd w jednoosobowym składzie zmienił wyrok sądu okręgowego, wypaczył, lub w znacznej części pominął materiał dowodowy zgromadzony w sprawie. Przykładowo, darowizny stały się ugodami, choć z naruszeniami nie mają nic wspólnego, a zostały przedłożone, co wyraźnie wynika z akt sprawy, na fakt, że pozwana sama nic nie zrobiła dla podmiotów, które nazywa ofiarami. Sąd Apelacyjny zmieniając wyrok przyjął brak identyfikacji powódki w artykułach pozwanej, bez znaczenia pozostały okoliczności, że pozwana w procesie podejmowała czynności zmierzające do obejścia prawa i nie udowodniła ani jednego zarzutu.

Wysłuchałem nagrania z ogłoszenia tego wyroku. Pani sędzia w dość kolokwialnym języku, zaangażowanym emocjonalnie zarzuca ci, że w tych darowiznach przekazujesz tylko zdjęcia, a nie pieniądze.. Czy ten sąd rozpoznawał wartość darowizn? Jaką część swojego wynagrodzenia ten sąd przekazał tak wielu bibliotekom i ośrodkom kultury w Polsce?

To pytanie w zasadzie zadała profesor Elżbieta Traple — ale w stosunku do pozwanej, dlatego w piśmie procesowym przedłożyliśmy do akt umowy darowizn. Ale, gdy samo zdjęcie niewiele jest warte, bo do takich wniosków doszedł sąd apelacyjny w tym składzie w wygłoszonych ustnie motywach, to zawsze pozostaje darowany koszt oprawy i odbitek w dużym formacie. Naturalnie skuteczne prawo może wprowadzić cenzurę właśnie w sytuacji, gdy wolność wypowiedzi wykracza poza granice (..). W przeciwnym razie brak reakcji prawa stanie się drogowskazem i zachętą do dalszych i intensywniejszych naruszeń.

Pani sędzia zarzuca ci także, że dochodzisz, by płacono za twoją pracę i podpisywano zdjęcia, a nie przeprosin. Przecież sąd zna opłaty. To ty masz jeszcze tych, którzy cię okradają edukować?

Wydaje się to dość problematyczne w odniesieniu funkcji, którą ustawowo zadośćuczynienie ma do spełnienia, czyli udzielenia satysfakcji moralnej konkretnemu pokrzywdzonemu z powodu zaistniałej krzywdy moralnej na skutek naruszenia więzi z własnym utworem… Można także zwrócić uwagę, że w sprawie rozpoznawanej przez sąd drugiej instancji powódka dochodziła od pozwanego wydawcy prasy właśnie przeprosin, a także przekazania wskazanej kwoty na cel społeczny, tj. na Fundację Fotografii i roszczenia te zostały uwzględnione przez Sąd Okręgowy w wyroku z dnia 16.12 2020 r., ale oddalone przez sąd apelacyjny.
Trzeba tu powiedzieć, że owszem wynagrodzenie jest ważne z tego powodu, że twórca tworzy po to, aby kupić sobie, lub bliskim chleb — czyli dla zarobku. Natomiast w sytuacji nielegalnego korzystania, w chwili dochodzenia jest oczywiście mowa o odszkodowaniu. A jeśli w ramach publicznego rozpowszechniania utworu, jego twórca nie jest z nim kojarzony, to nie buduje nazwiska i pozycji na rynku, ale o tym już rozmawialiśmy.
W części spraw jednak staram się dochodzić także zadośćuczynienia w postaci przeprosin w prasie, ale zazwyczaj od profesjonalnych wydawców, czy od instytucji, które oczywiście wcale nie są biedne, a to roszczenie bywa kosztowne także dla drugiej strony (powierzchnie w prasie podlegają opłacie). W sytuacji dochodzenia każde roszczenie należy nie tylko opłacić, ale także uzasadnić w piśmie procesowym, a później bronić w procesie. Z kolei przeprosiny dochodzone i zasądzone za naruszenie praw autorskich w innej sprawie, publikowane przez ministerstwo przez cztery tygodnie na sześciu stronach gov.pl, miały najwyraźniej ograniczony zasięg, skoro pozostały niezauważone przez ten sąd apelacyjny, więc tym bardziej nie wpłynęły na świadomość praw uprawnionych. A jeśli o mnie chodzi, to wolę jednak dochodzić przekazania środków na cel społeczny, od przeprosin. Stanowi to dla mnie większą satysfakcję moralną. Każdy twórca powinien jednak kojarzyć się z tym, co tworzy, a nie z faktem naruszania jego praw.

Na marginesie tego zagadnienia, można nawiązać do zachowania świadka pozwanej — naruszycielki, która po wezwaniu i po zgłoszeniu bezprawnego charakteru korzystania z utworu chronionego, nie odpowiadała na wezwania i opublikowała na własnej stronie nieautoryzowane oświadczenie w formie usprawiedliwienia samej siebie, że przeprasza, ale ona korzystała nieświadomie. Dokonała oceny i zamieszcza przy tym moje nazwisko i dość szybko rozpoczęła szkalowanie twórcy utworu, z którego korzystała na blogach w ramach łagodzenia krzywdy i „przepraszania”. Trudno w takich okolicznościach mówić o udzielaniu pokrzywdzonemu satysfakcji moralnej. Świadek rozpowszechniała zdjęcie mojego autorstwa (skopiowane z innej pirackiej publikacji) na swojej stronie internetowej www.czarnekoronki.blogspot.com/p/tomik-do-nabycia.html, na której promuje swoje wiersze i książki, a w okresie naruszania korzystała także z reklam zewnętrznych (Google Ads). Zawezwana do próby ugodowej, jako wydawca strony internetowej, reprezentowana przez kancelarię, nie była zainteresowana porozumieniem i do dnia dzisiejszego nie uiściła nawet stosownego wynagrodzenia za korzystanie ze zdjęcia.

Dla osoby, która z sądami ma niewiele od czynienia, można było odnieść wrażenie, że to sąd procesował się z tobą. A może pani sędzia jest wielbicielką tego tygodnika opinii i byłego redaktora naczelnego?

To nie moja sprawa. Wyroki wydają ludzie. Powiem tylko tyle, od tego wyroku powódce przysługuje skarga kasacyjna i z niej skorzystała.

Skomentuj jeszcze ten kłamliwy artykuł, który ukazał się w Press po wyroku sądu okręgowego.

No cóż, mechanizm obronny sięgnął dna. Po przegranej nasilono negatywny przekaz, manipulację i fałszywe oskarżenia i w ramach zemsty wykorzystano silę prasy. Zwraca uwagę, że bohaterka piętnowana w tym „rzetelnym” i „aktualnym” materiale prasowym, została zilustrowana bardzo nieaktualnymi zdjęciami z młodości… sprzed wielu lat. W nowej publikacji udzielił się — między innymi, sam autor zaskarżanego w postępowaniu artykułu w portalu InnPoland.pl i „obiektywnie” skomentował niekorzystny dla siebie — i dla swojego byłego pracodawcy, wyrok. Osoba, która zeznając sama przyznała, że nie jest dziennikarzem, bo zajmuje się marketingiem internetowym. Artykuł w Press właściwie niewiele różni się od inkryminowanych artykułów w portalu InnPoland.pl. Zarówno język poniżających zwrotów, narzucający ocenę, jak i poziom argumentacji, czyli styl „dziennikarstwa” jest na tym samym poziomie.
Przykładowo, w materiale Press porozmawiano z naruszycielką hejtującą mnie od wielu lat i dyrektorką „biednej” Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy w Pleszewie. W tym przypadku po wieloletnim dochodzeniu od tej instytucji praw i roszczeń, biblioteka przegrała proces za naruszenia praw autorskich i wykorzystanie mojej fotografii w zaproszeniu na imprezę. Sporne zdjęcie zostało zdeformowane i zamieszczono na nim obce elementy graficzne w taki sposób:

Biblioteka jednocześnie zaniechała podania autorstwa przetworzonego zdjęcia. Naruszenie było udostępniane przez pozwaną zarówno w druku, jak i w Internecie, ale powództwo dotyczyło jedynie rozpowszechniania w Internecie i sąd apelacyjny zasądził od biblioteki łącznie kwotę 10 000 zł. A w tym, roszczenia majątkowe za rozpowszechnianie w sieci Internet, oraz zadośćuczynienie za deformację zdjęcia i za brak podpisu. Jakkolwiek po wyroku zaproszenie z utworem było ono dostępne w Internecie przez bardzo długi okres czasu. Z kolei po sześciu latach udzielająca się w Press dyrektor biblioteki podała  do „prasy”, że „By to zapłacić musiałam zapożyczyć się u rodziny. Urząd Miasta nie może płacić za naruszenie praw autorskich. Zapłaciłam sama — mówi Elżbieta Mielcarek, dyrektorka Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy Pleszew”. Brzmi dobrze, jednak powódka otrzymała przelew i należność z wyroku od strony pozwanej, czyli od biblioteki i instytucji publicznej utrzymywanej przez państwo, a powołanej w celu zaspokajania potrzeb oświatowych, kulturalnych i informacyjnych społeczeństwa. To samo można odnieść do pozostałych twierdzeń w artykule zainicjowanym po wyroku sądu okręgowego. Nie hejtowali kilka lat, ale …

Zapadł wyrok niekorzystny dla wydawcy.

Rozmawiał Jacek Rakowiecki

Pierwszą część wywiadu znajdziecie TUTAJ

 

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF