Chroń i dziel! Czyli o tym co nam dają licencje Creative Commons?

Artyści, amatorzy, organizacje - z licencji Creative Commons mogą korzystać wszyscy. O tym jak CC działają w praktyce, co kieruje osobami, które chcą udostępniać swoje zasoby bezpłatnie oraz jakie korzyści odnosimy dzięki otwartym licencjom, rozmawiamy z Alkiem Tarkowskim, który ponad 10 lat temu wprowadzał licencje CC do Polski.

Użytkownicy są przyzwyczajeni do tego, że w sieci dostajemy wiele rzeczy za darmo. Spójrzmy na to jednak z perspektywy twórcy – stworzy coś, a potem udostępnia swoją pracę za darmo. Czy to w porządku?

 

Creative Commons zaczynało działać z bardzo silną ideą współpracy z artystami. Jednym z czołowych projektów, w pierwszych latach funkcjonowania CC, było wydanie razem z pismem “Wired” płyty “Rip. Sample. Mash. Share”, z piosenkami m.in. Beastie Boysów, Thievery Corporation czy Gilbergo Gila. To naprawdę wywoływało efekt „wow”, ale więcej takich płyt nie powstało. I to daje do myślenia. Wydaje mi się, że model wolnego licencjonowania w sztuce mianstreamowej się nie przyjął. Co nie zmienia faktu, że jest wielu twórców, a nawet całe niezależne wytwórnie, które chcą się dzielić twórczością i dla których działania na licencjach CC są bardzo korzystne.

W 2015 roku minęło 15 lat od powstania amerykańskiego CC i 10 lat od polskiego CC, więc jest to bardzo dobry punkt odniesienia. Co się przez te lata wydarzyło? Dziś bardzo wielu artystów udostępnia swoje utwory za darmo, ale robi to na SoundCloudzie czy YouTube. Udostępniają swoje treści bardzo świadomie, ale jednak nie używając licencji CC. Oznacza to, że można tych utworów posłuchać, ale nie można ich szerzej wykorzystać – np. przerobić i wypuścić własnego remiksu. Przynajmniej bez negocjowania z posiadaczami praw.

Widać, że artyści bardzo chcą kontrolować swoją twórczość. Mimo to w zachowaniach twórców widoczna jest zmiana. Bardzo dużą część nowych utworów, zwykle zaraz po premierze, można gdzieś legalnie posłuchać. Ale oczywiście zupełnie inaczej jest na przykład w świecie fotografii. Bo w tym względzie nie tylko artyści korzystają z możliwości jakie dają CC, ale także wielu amatorów, którzy robią naprawdę świetne zdjęcia. I udostępniane przez nich fotografie okazały się dużą konkurencją dla profesjonalistów.

CC dla początkujących artystów, to sposób na przebicie się? Pokazanie się szerszemu gronu odbiorców?

 

Jest taka idea, że twórcy na początku kariery powinni martwić się i o pieniądze, i o popularność. Ciekawym przykładem jest zespół KAMP! Gdy jeszcze nie był tak znany, jego członkowie wydawali sami płyty na licencjach CC i mieli swoją wytwórnię, która na tych licencjach działa. Kiedy okazało się, że mogą robić karierę profesjonalną, zamienili swoją działalność na model biznesowy. Uznali, że skoro mają profesjonalną wytwórnię, to przełączają się na inny sposób działania. Akceptujemy to jako pewien naturalny cykl. Ale bywa też inaczej, właśnie okazało się że grafiki z ostatniej płyty Davida Bowie zostały po śmierci twórcy udostępnione fanom na licencji CC.

Trzeba też pamiętać, że każdy z tych sektorów jest zupełnie inny. A pomiędzy światem dzielenia się za darmo, a tradycyjnymi działaniami biznesowymi, jest jeszcze świat np. mikropłatności. Tak działają chociażby serwisy stockowe. Bardzo dobrym przykładem jest platforma The Noun Project. Twórcy mogą tam sprzedawać zaprojektowane przez siebie ikony graficzne. Jeśli ktoś nie chce za nie płacić to musi je podpisać, zgodnie z warunkami licencji CC – co bywa kłopotliwe, szczególnie w użyciach komercyjnych. Można więc też wykupić prawo do swobodnego wykorzystania ikon, płacąc kilka dolarów za jedną. I okazuje się, że obrót firmy idzie w miliony, bo dużo ludzi godzi się na takie warunki. W internecie jest wiele kanałów dla tych, którzy chcą zarabiać i tych, którzy chcą się dzielić.

A jakie motywacje kierują tymi, którzy chcą udostępniać treści bezpłatnie?

 

Ja widzę trzy motywacje. Pierwsza to pokazanie się, pochwalenie swoimi umiejętnościami. I to działa nie tylko w przypadku artystów ale także np. programistów, którzy tworzą otwarte kody, po to by np. popisać się przed przyszłymi pracodawcami.

Drugi powód to po prostu frajda – typowy dla osób, którzy tworzą amatorsko, traktują to jako dodatkową działalność. Czyli mają swoją pracę albo działalność biznesową, ale jednocześnie dzielą się bezpłatnie tym co robią np. z pasji, bo mają wiele zasobów. I udostępniają je aby się nie zmarnowały. I to jest działanie najbardziej w duchu CC. Bo to wszystko często jest robione ze względów ideologicznych.

Trzecia motywacja to działanie czysto biznesowe. Wypracowanie modeli biznesowych łączących zarabianie z otwartością nie jest najprostsze, ale wiele firm próbuje to robić. Widząc w tym możliwość zyskania przewagi konkurencyjnej. Taka otwartość rodzi dobre emocje, a wiadomo, że relacje czy zaangażowanie klientów są niezwykle potrzebne. Zatem dobrym przekazem i duchem otwartości też można konkurować.

Mówimy dużo o twórcach, ale z licencji CC mogą także korzystać organizacje. Od czego powinny zacząć aby wdrożyć CC?

 

Punkt wyjścia jest dość przyziemny. Organizacja po prostu musi znać swój stan własności intelektualnej. Jest dużo firm, które mają z tym problem, zwłaszcza gdy mówimy o instytucjach publicznych. Wszystko jest jasne, gdy obracamy się w świecie prywatnych umów. Ale w momencie gdyby dane miały być otwarte, trzeba mieć pełną świadomość, że mamy do tego prawo. I wtedy okazuje się, że zbiory z poprzednich lat, czy zawarte dawno temu umowy, nie mają zawartych w sobie zapisów dotyczących chociażby praw do online’u. To jest duży problem. Trzeba to dziś renegocjować. I jest to duże wyzwanie dla instytucji publicznych, ale jest to także proces edukacyjny.

Bardzo często myśli się o prawach w kategoriach ochrony praw, a warto w tym względzie zmienić mentalność – z ochrony na zarządzanie prawami. Oznacza to, że czasem należy myśleć, że decydujemy się chronić prawa, a czasem udostępniać i otwierać zasoby.

To niestety w Polsce rzadkość. A idea otwartości pozwala wykorzystywać na wiele sposobów, i czerpać korzyści, z zasobów na których nie da się już zarabiać. Tą korzyścią może być budowanie wizerunku czy zaangażowania klientów. Wydaję się, że taka strategia może dać znacznie więcej, bo są to działania bardziej elastyczne. Ale wymaga ona mentalnego skoku.

Jakie są korzyści z korzystania z licencji czy z otwierania danych w ogóle?

 

Na pewno podstawowa korzyść to dostępność, w takich obszarach jak edukacja, nauka, kultura. Misja instytucji publicznych działających w tym obszarach dotyczy nie tylko pilnowania, ale też udostępniania zbiorów. We wszystkich tych instytucjach, które nie muszą zarabiać na swoich zbiorach, zasada otwartości pomaga realizować ich misję. I zwiększa szansę, że te zasoby będą żyły, że powstanie coś nowego.

Zupełnie inne pytania się pojawiają wówczas gdy ktoś ma potrzebę zarabiania. Jest cała masa teorii jak np. freemium, zgodnie z którymi da się zarabiać jednocześnie udostępniając produkty za darmo. Trzeba przyznać, że nie są to najprostsze rzeczy, bo łatwiej jest na czymś zarabiać gdy coś się sprzedaje, niż udostępniać za darmo. Ale np. w świecie firm informatycznych jest dużo przykładów udostępniania czegoś za darmo – wersji próbnej, czy wersji podstawowej – by zarabiać na innych produktach czy usługach.

Ale wracając do korzyści to najważniejszą jest to, że inaczej zaczyna się traktować ludzi. Przestajemy ich traktować jako biernych klientów – dając im szansę do działania z naszymi zasobami robimy z nich swoich partnerów. I nie trzeba od razu wdrażać idei wolnej kultury i licencji CC. Ale wielkie firmy, takie jak Lego czy Ikea, świadomie angażują klientów choćby w składanie klocków czy mebli. Ma to wymiar ekonomiczny, ale na poziomie psychologicznym czujemy się nie klientami, lecz współtwórcami produktu. Takie same rozwiązania leżą u podstaw skuteczności modeli otwartych.

::

Fot. Fotolia/ Uli-B

Brief.pl - jedno z najważniejszych polskich mediów z obszaru marketingu, biznesu i nowych technologii. Wydawca Brief.pl, organizator Rankingu 50 Kreatywnych Ludzi w Biznesie.

BRIEF