Zanim znienawidzisz…

Felieton Mikołaja Nowaka na temat skutków jakie pociąga za sobą wolność w internecie.
Wirtualny świat bez kontroli, w którym absolutnie każdy może wyrazić swoją opinię i doznać ekstazy bezkarnej nienawiści. To właśnie ona odciska w internecie piętno, dlatego większość przypadków pomocy i dobroci via łącze odbieranych jest, jako spektakularne. Ostatnia batalia sieciowa – Wegetarianie vs. Mięsożercy pokazuje, że nie dorośliśmy do dyskusji w sieci. Żadna ze stron nie miała empatii, a internet stał się ich własną odmianą Wietnamu. Abstrahując już od faktu, że pod zdjęciem zapakowanego w folię prosiaczka swoją złość na całe zajście wylewały osoby, które po odejściu od komputera serwowały dzieciom kanapki z szynką na kolację. Sieć demaskuje także hipokryzję będącą uzupełnieniem – integralnym elementem – nienawiści. To naczelne problemy szczególnie młodych użytkowników, którzy traktują nienawiść, jako sterownik zachowania w internecie oraz unikatowy styl. „Pojechać komuś“ – to przecież takie trywialne i modne; „pohejtować“ rzeczywistość bez żadnych konsekwencji – skoro wirtualna rzeczywistość to i następstwa muszą być wirtualne.
„DILIGERE ME NON DEBES SED COGNOSCE ANTE ODIARE ET DIFAMARE INIUNGAS” (Spokojnie – to łacina, nie „Googleuj” – wszystko wyjaśni się na końcu felietonu).
Hejtowanie stało się modne. Jest nieprzyzwoite, ale co z tego? Przecież internet to nie bankiet, a moda też nie musi być przyzwoita. Według mnie prawdziwym problemem jest to, że dorosłe społeczeństwo nie odróżnia konstruktywnej krytyki od hejtowania. Aktualnie poziom samokrytyki w e-narodzie spadł tak nisko, że każda prawda objawiona o nas w sieci to „hejt“. Wystarczy komuś napisać „prosto z łącza“, że odbiega od pewnego schematu i automatycznie zostaniemy posądzeni o nienawiść. Może zamiast konturów widzimy blur?
Często jest tak, że to, co jest dla nas nieczytelne buduje niechęć, wręcz nienawiść. Ubóstwo, odmienne poglądy, polityka… pewnych zachowań i sterujących nimi mechanizmów po prostu nie rozumiemy. Gorzej, bo – jako myślące społeczeństwo – nie chcemy ich zrozumieć.
Wychowałem się w bloku – szarym i brudnym od miejskiej rutyny. Nocą po jego betonowym kręgosłupie niosło się pasmo różnych dźwięków; – Kiedyś, wsłuchując się w absolutną ciszę eteru można było usłyszeć szelest gniecionego w złości papieru. Ktoś coś pisał, komuś coś nie wyszło.
„Jutro też będzie taki sam dzień” – matki spuszczą swoje beztrosko chowane dzieci ze smyczy, by pod pretekstem wyjścia z nimi na spacer spotkać się z kółkiem wzajemnej adoracji. Zgrupowania te miały na celu zwykle palenie papierosa za papierosem i handel plotkami, walutą „news za newsa”. Dochodzące do nich znudzone pociechy odbijały się od firewalla matczynych słów „no idź się jeszcze pobaw z innymi dziećmi!“. Dziś dzieci te spuszczają ze smyczy swoje myśli w internetową otchłań, a jakiekolwiek próby wyperswadowania im, że krzywdzą napotykają się z firewallem „nic mnie to interesuje, niech nie czyta“. Agresja w wirtualnej przestrzeni to realny problem!
Otoczenie nas kształtuje i czyni miękkimi albo szorstkimi. Potem my kształtujemy otoczenie na podstawie własnych doświadczenień. To miesza się nieznośnie jak wątek młodego internauty z dojrzałym – w tym felietonie – myślisz, że to przypadkowe?
Dziś nie trzeba wyostrzać zmysłów i szukać plotek – przekazy przychodzą same i nieproszone wdzierają się do naszych umysłów. Nieważne, czy mamy lat 15, czy 35 – atakowany informacjami umysł zacznie się gubić. Wiemy wszystko i nic. To samo tyczy się szacunku. Szanujemy wszystko i nic. Wszędzie pełno informacji. Wszędzie pełno frustracji, kogo tu szanować? Starzy głupieją, młodzi głupieją – to powoduje, że nie mamy już co do nich stosunku ambiwalentnego. Albo kochamy, albo nienawidzimy.
Jesteśmy wolni tylko w wersji „niby”. Tak naprawdę większość z nas – tych zdolnych, wykształconych – to niewolnicy kredytów, korporacji, braku asertywności, kiepskich relacji, mediów społecznościowych i nowoczesnej techniki. Podświadomie zdajemy sobie z tego sprawę, a nasza gorycz znajduje ujście właśnie w sieci. Tam konieczność opiniowania spotyka się z anonimowością. Dla jednych to forum, dla innych ring. Z kolei nasze dzieci są niewolnikami systemu, szkoły i hierarchii wartości wpajanym im, jako „elementarne”. Bunt jest jak kofeina – uwalnia się po konkretnym czasie i delikatnie rozchodzi po organizmie – od stop do głów. Przepełnia nas. Nieporadni logujemy się do rzeczywistości, w której nie dość, że kreujemy świat to jeszcze możemy dać upust emocjom. Szary blok, który opisuję wyżej znajduje się na osiedlu dziś „zreformowanym”. Ci niegdyś przepełnieni nienawiścią ulicy >nastoletni terroryści systemu< dziś dojrzeli, założyli rodziny, zamienili jakość wartości. Zamiana jak z VHS na Blu-Ray. Nie hejtowanie im w głowie, a już na pewno nie w sieci. Przynajmniej oni wiedzą, że najważniejsze sprawy załatwia się wprost i nie odzywa się niepytanym. To wychowankowie solówek w pobliskich parkach i czasów, w których by komuś dokopać trzeba to było zrobić dosłownie. Ale uwaga… ktoś mógł przecież oddać, więc rodziło się ryzyko. W sieci nikt Ci nie odda – chyba, że słowem – to wzmacnia odwagę i stymuluje internetowych hejterów. Kiedyś przeczytałem zdanie, które mnie rozbawiło – „gdzie są te piękne czasy, kiedy ludzi kulturalnie zrzucało się ze schodów?” – była to odpowiedź na ostrą internetową polemikę, której bohaterowie rozbijali już swoje argumenty o bramy prywatności. Było to najlepsze co ktoś wtedy mógł napisać – dyskusja ucichła.
Pojęcie dzisiejszej wolności słowa w sieci jest dziwne, jakby nie miało żadnych restrykcji prawnych. Bo i jak wolność miałaby sens z ograniczeniami? A jednak. Najlepsze restrykcje broniące konstruktywnej wolności słowa to kultura osobista, przyzwoitość i wyczucie chwili. To one stoją na straży sensowności opinii.
– Ta dziwna wolność czyni z polityków ekspertów ds. katastrof lotniczych, a ich bilet na przelot to dowód kompetencji;
– Ta nierozumiana wolność czyni z 40 milionów obywateli ekspertów ds. ekspertów, piłki nożnej i relacji z Rosją;
– Ta kuriozalna wolność krzyczy z billboardu „weź kredyt i spełniaj marzenia”.
A na koniec doskonały cytat jednego z moich ulubionych twórców sztuki, który – mimo krytycznych opinii – nadal realizuje to, co lubi – tworzy pomniki Jana Pawła II. Nieżyczliwi ludzie zarzucali mu już „taśmowe“ podejście do papieża, jednak on odpowiedział im pięknie, subtelnie i klasycznie:
„NIE MUSISZ MNIE LUBIĆ, ALE ZANIM ZNIENAWIDZISZ I ZNIESŁAWISZ – POZNAJ” – Artysta Czesław Dżwigaj. Cytat ten zamyka książkę Dźwigaja z własną poezją religijną.
::
Przeczytaj też: