...

BRIEF dociera do polskich firm i ich pracowników – do wszystkich tych, którzy poszukują inspiracji w biznesie i oczekują informacji o ludziach, trendach i ideach.

Skontaktuj się z nami

Tęczowe logo jeszcze nigdy nikomu nie uratowało życia – Kuba Kossut rozmawia z Hubertem Sobeckim, ze Stowarzyszenia Miłość nie wyklucza [WYWIAD]

Hubert_Sobecki

Hubert Sobecki jest od ponad 10 lat związany ze Stowarzyszeniem Miłość Nie Wyklucza, w którym zajmuje się komunikacją, budowaniem społeczności i rzecznictwem. Współtworzył między innymi Warszawską Deklarację LGBT+, pierwszy polski dokument o braku równości małżeńskiej "Artykuł osiemnasty" oraz kampanię outdoorową "Kochajcie mnie, mamo i tato".

Za nami symboliczny czerwiec, muszę więc zapytać – czy on Twoim zdaniem pełni jakąś rolę w Polsce? Jeśli tak – jaką? Jaką rolę pełni z perspektywy szarego, zwykłego Polaka, a jaką z perspektywy przedstawiciela Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza, które zajmuje się tym tematem 365 dni w roku?

Podobnie jak Parada i Marsze Równości, Pride Month, trafił do Polski bezpośrednio z krajów zachodnich. Z takim „przeszczepem idei” zawsze wiąże się ryzyko, że koncepcja, która pojawia się nagle w zupełnie innym kontekście społecznym, w innych uwarunkowaniach kulturowych, może spotkać się z ogromnym sprzeciwem, niezrozumieniem. W Stanach Zjednoczonych, w których istnieje tradycja przeróżnych parad, marsze Pride przyjęły z czasem podobną formę, z platformami i festynowym klimatem. W Polsce takiej kultury nie ma, przez co tak naprawdę co roku, przy okazji sezonu marszowego i paradowego, musimy ludziom od początku tłumaczyć, po co w ogóle to się odbywa. Z jednej strony to frustrujące wciąż wyjaśniać to samo od zera, z drugiej – kompletnie zrozumiałe. Pojawiają się pytania – a dlaczego nie ma marszów hetero?, dlaczego nie ma parady pod hasłem „Chłopak, dziewczyna, normalna rodzina”? No więc po pierwsze – są. Po drugie – odbywają się 24 godziny na dobę przez cały rok. W większości reklam, w większości tekstów kultury, w każdym serialu, w każdym filmie, w większości książek, w szkole, w kościele, wszędzie. Wszędzie trwa nieustająca parada – Przecież ludzie noszący obrączki – upraszczając – „obnoszą się” ze swoją seksualnością. W Polsce można wziąć ślub tylko z osobą płci innej niż Twoja własna, więc obrączka jest jasnym sygnałem „kocham, jestem w związku – z osobą innej płci”.

Parada paradoksalnie służy temu, żeby nie trzeba było robić parad. Żebyśmy mogli normalnie żyć. W świecie idealnym orientacja psychoseksualna nie powinna mieć znaczenia, ale jesteśmy bardzo daleko od takiego świata. Rzeczy które specjalnie dotyczą osób LGBT+ są potrzebne, bo te osoby są „specjalnie”, czyli po prostu gorzej traktowane. Przede wszystkim przez prawo, ale również przez społeczeństwo. Wracając więc do Twojego pytania – czy Pride Month ma w ogóle ma sens w Polsce i jaki jest jego impakt – na przestrzeni dziesięciu lat bardzo wiele się zmieniło. Widzimy nieporównywalnie większe zaangażowanie biznesu. 10 lat temu to było coś absolutnie niespotykanego. Jeśli firma wspierała jakąś inicjatywę, robiła to pod stołem. Teraz firmy prześcigają się w tym, kto pierwszy na fejsie zmieni swoje zdjęcie profilowe na tęczowe. Miejscami niestety nie robiąc nic więcej.

Ale największe znaczenie ma to dla osób młodych, ludzi z pokolenia Z, wychowanych w kulturze, która jest w dużym stopniu zglobalizowana. Te dzieciaki i młode osoby widziały Pride w setkach seriali na Netflixie, i dobrze rozumieją, o co chodzi w idei. Intuicyjnie wyczuwają z czego można być dumnym. Możesz na przykład być dumny z tego, że przetrwałeś swoją szkołę średnią, w której wszyscy chcieli cię zgnoić. Z tego, że jesteś osobą transpłciową i jeszcze wstajesz z łóżka. W sytuacji, gdy po prostu codziennie dostajesz kopniaki, każdy dzień jest Twoim małym zwycięstwem. I masz prawo to świętować raz w roku, w czasie Pride Month, na marszu czy imprezie. Dla tych osób jest to absolutnie przejrzyste i potrzebne. Widzimy zresztą w mediach społecznościowych, z jakimi entuzjastycznymi reakcjami z ich strony spotykają się takie inicjatywy. Radość wywołuje praktycznie wszystko – na przykład to, że robimy akcje outdoorowe i w przestrzeni publicznej pojawi się trochę więcej tęczy. Również w małej miejscowości, gdzie nigdy wcześniej jej nie było.

Słuchając Cię pomyślałem, czy to nie jest tak, że te wszystkie wydarzenia, z tą całą otoczką, dotyczą przede wszystkim wielkich miast? Jak to jest w Polsce? Czy to się jakoś różni między Warszawą, Poznaniem, Wrocławiem czy Gdańskiem, a małymi miasteczkami i wsiami. Czy jest jakaś różnica? Nie znam badań, ale tam być może problem jest jeszcze większy. Czy tak jest?

Tak bywa. Ale nie ma na pewno tak prostego podziału. Jesteśmy nieustannie bombardowani przekazem z mediów, który dzieli Polskę na dwie bardzo łatwo odróżnialne strony – „dobrą” i „złą”. Polska taka nie jest. Zdarzają się tragedie ludzkie osób LGBT+, związane z dyskryminacją, skrajne sytuacje, dotykające osób najbardziej bezbronnych, dzieci, które mają miejsce w największych polskich miastach. W tzw. szanowanych rodzinach, w „dobrych” dzielnicach, gdzie są pieniądze, status, edukacja. Z drugiej strony mogę podać przykład kampanii nad którą właśnie pracujemy, a która dotyczy rodzicielstwa par tej samej płci, wychowujących w Polsce dzieciaki. Mamy wśród tych rodzin dwie mamy z córkami, które mieszkają w malutkiej wioseczce na Pomorzu. One są absolutnie integralną częścią społeczności, nigdy nie miały żadnych problemów, są całkowicie respektowane i przez swoją rodzinę, i przez sąsiadów i przez lekarza. To, z czym mają problem, to to, że w tej Warszawie jakieś barany wpadły na pomysł, żeby od dwóch lat wbijać ludziom do głowy, że one są ideologią i zagrożeniem, że one „nie są rodziną”. Wcześniej planowały budowanie domu w swojej okolicy, jednak zawiesiły ten pomysł, kiedy zaczęła się nagonka. Po prostu zaczęły się bać.

Nie z powodu sąsiadów, a z powodu mediów masowych…, polityków, Kościoła.

Dokładnie tak. Jest różnica między małą miejscowością a dużym miastem, jednak często zupełnie inna niż się wydaje. Równolegle rzeczywiście jest tak, że same wydarzenia Miesiąca Dumy odbywają się w największych miastach. Co oznacza, że bardzo często młode osoby planują z dużym wyprzedzeniem, z kim dojadą do tego większego miasta, żeby pójść na marsze, na paradę. Szukają noclegu po znajomości czy na grupach facebookowych. Dla nich to jest święto – mogą się wyrwać, odetchnąć i spędzić czas w normalnym miejscu, gdzie są bezpieczne i mogą po prostu czuć się dobrze.

Powiedz mi, czy badacie, jak się Polska zmienia z biegiem czasu? Definitywnie zmienia się świat. To, co mówisz o udziale biznesu, to na pewno efekt globalny. Pytanie, czy Polacy też się zmieniają jako społeczeństwo. Czy jest jakaś zmiana, in plus czy in minus? Jak to wygląda z naszej, lokalnej perspektywy?

W tym roku jeszcze nie mamy takiego update’u, będziemy robić badanie na koniec roku, żeby sprawdzić poziom zniszczeń, które uczyniła homofobiczna propaganda. Dodajmy, że to była potężna, zmasowana, właściwie bezprecedensowa, jeśli chodzi o najazd na jakąkolwiek grupę społeczną kampania, zwieńczona „piękną” komunikacyjną kulminacją na wiecach wyborczych naszego obecnego prezydenta, który stwierdził „To nie są ludzie”. Człowiek, który później wygrał pół Polski i został Twoim i moim prezydentem, budując swój brand w dużej części na „ochronie przed tą ideologią”. Tak naprawdę dopiero się dowiemy na ile ten kapitał akceptacji, który staraliśmy się zbudować pracą społeczną i które media i kultura też wytworzyły przez te lata został zniszczony. Natomiast wśród zmian, które śledzimy w ciągu ostatnich dziesięciu lat, wyraźne są zwłaszcza dwie. Po pierwsze badania, sprawdzające to, na czym nam najbardziej zależy, czyli poparcie dla małżeństw, pokazują, że dwa lata temu mieliśmy absolutny rekord, to znaczy po raz pierwszy zbliżyliśmy się do 50 proc. poparcia.

Inne badania pokazały poparcie dla związków partnerskich, czyli takich pół-małżeństw, które po raz drugi przekroczyło 50 proc. To było ponad dwa lata temu, więc pytanie brzmi: co się zmieniło przez ten czas? Równolegle obserwujemy drugie zjawisko, powiązane z poprzednimi, chociaż może nie być to widoczne na pierwszy rzut oka – dotyczy ogólnego poziomu akceptacji, badanego regularnie przez CBOS. Co ciekawe, ankietowani nie są nawet pytani o wszystkie osoby LGBT, tylko o osoby homoseksualne, zresztą z użyciem terminu „homoseksualizm”, a więc języka rodem z gabinetu psychiatrycznego z lat 50-tych. W ankiecie znajduje się pytanie „Czy uważa Pan/Pani, że homoseksualizm jest normalny i należy go tolerować?” Tam wyniki wypadają bardzo mizernie. W skrócie ludzie uważają, że powinien być tolerowany. Nie „akceptowany”, ale „tolerowany”.

Abstrahując od tak beznadziejnie zadanego pytania – przepraszam w tym miejscu moich kolegów i koleżanki z CBOS – mimo to, wyniki wypadają słabo.

Procent osób uznających „homoseksualizm” za rzecz normalną wzrósł z 5 procent w 2001 roku do 14 procent w roku 2019. Po prostu ogromna część Polek i Polaków uważa, że ten nieszczęsny homoseksualizm jest nienormalny, ale należy go tolerować. W 2001 roku uważało tak 47 procent, w 2010 63 procent, a w 2019 54 procent ankietowanych. Oczywiście powinniśmy sobie zadać pytanie – co to znaczy „tolerować”?. Dla jednego może to przecież oznaczać „nie bić”, kiedy dla drugiego to samo może znaczyć „dać jakieś prawa”.

Samo słowo „tolerować” już sugeruje, że mamy do czynienia z czymś, co jest problemem. Przechodząc jednak do świata biznesu – ciekaw jestem Waszej perspektywy jeśli chodzi o takie poważne zaangażowanie – nie to powierzchowne, które można by sprowadzić do zmiany zdjęcia profilowego, tylko realne. Czy rzeczywiście w ostatnich latach zaangażowanie firm rośnie? Czy też – ja mam takie poczucie – jest ostatnio trochę ciszej?

Od mniej więcej półtora roku mamy nieporównywalnie więcej kontaktu z firmami, które zgłaszają się do nas, ponieważ chcą wewnętrznie poruszyć temat Diversity&Inclusion. Bardzo często to jest kwestia wytycznych z centrali i dedykowanego budżetu. Czasem jest wręcz tak, że Global zwraca się do polskiego oddziału z pytaniem: „Słuchajcie, widzieliśmy newsy, co się u Was dzieje w tym kraju, czy nasi pracownicy są w Polsce bezpieczni?”. Te pytania są ponawiane po wydarzeniach na Krakowskim Przedmieściu, gdzie policja ruszyła na ludzi, zaczęła ich masowo wywozić, przetrzymywać bez prawnika, bez leków, bez jedzenia 48 godzin, miejscami nawet molestować. Te informacje przedostają się poza granice, trafiając do krajów, w których takie wydarzenia to złamanie najbardziej podstawowych standardów i biznes reaguje. Dla wielu firm to jest po prostu kwestia odpowiedzialności za pracowników, jakość życia i bezpieczeństwo w pracy osób LGBT+, zatrudnionych w danej organizacji. Ludzie wiedzą, że to wymaga zrobienia szkolenia, wprowadzenia praktyk i procedur. Wiedzą, że nie wystarczy zrobić godzinną pogadankę, która przejdzie wśród uczestników bez echa. Bo czy kiedykolwiek komukolwiek różnicę zrobiła pogadanka? Nigdy nikomu. Nie chodzi więc o to, żeby odhaczyć sobie godzinne spotkanie, trzeba mieć pomysł i przygotować plan. My te plany i pomysły mamy, więc pomagamy biznesowi wdrożyć je w praktyce. Ten wzmożony ruch wynika z prozaicznego powodu – zrobiło się niebezpiecznie i ludzie się po prostu boją.

Czyli mamy tu pierwszy przykład – działań wewnątrz organizacji, w której szefowie chcą zadbać o pracowników.

Druga rzecz, którą widzimy i która też jest dla nas bardzo ważna, to powstawanie tzw. sieci pracowniczych. To wewnętrzne inicjatywy Diversity&inclusion, skupiające różne grupy mniejszościowe lub osoby, narażone na nierówne traktowanie w miejscu pracy. Grupy LGBT powstają rzeczywiście coraz częściej w polskich oddziałach międzynarodowych korporacji. Są bardzo ważne, bo połowę swojego życia spędzasz w robocie, więc dobrze byłoby, żebyś nie szedł tam z duszą na ramieniu, nie bał się zwolnienia w pierwszej kolejności, bo jesteś gejem albo osobą transpłciową. Ostatnią rzeczą są partnerstwa i współpraca strategiczna i tutaj tak naprawdę mówimy o raptem kilku podmiotach, które się wyróżniają. Pierwszy z nich to Ben&Jerry’s.

Wciąż?

Hubert: Z małym dopiskiem. Z naszej perspektywy ten brand był partnerem biznesowym marzeń. Po pierwsze dlatego, że w działaniach komunikacyjnych marka była na drugim albo nawet trzecim miejscu wobec misji społecznej. Po drugie, ponieważ byliśmy włączeni jako partner przy tworzeniu całej komunikacji, co jest ogromnie ważne. Widzieliśmy tyle złych, a czasem wręcz szkodliwych kampanii, zrealizowanych za ogromne pieniądze, że często wolimy odmówić niż przyczepić się do czegoś, co jest po prostu niedobre. Na pewno to. co wyróżnia ten brand, to dedykowane osoby z samej góry, które odpowiadają nie tyle za CSR, co za misję, traktowaną w zarządzie równolegle wobec wszystkich operacji biznesowych. Przy okazji działań z Ben&Jerry’s zrealizowaliśmy świetną współpracę ze 180heartbeats. Teraz, przy okazji czerwca, zrobiliśmy kampanię digitalową z Agorą i MullenLowe ze znikającymi literkami i to są przykłady, które pokazują, że można zrobić wiele dobrych rzeczy, kiedy marka się troszeczkę chowa za tęczą. Nie wpakowuje się na nią, nie próbuje pofrunąć na tęczowej fladze jak na latającym dywanie, tylko dokłada swoje zasoby, żeby zrobić fajną kampanię społeczną. Jeśli chcesz już koniecznie polecieć na tym tęczowym dywanie i promować się na byciu marką, która jest mocno kojarzona z tęczową flagą, to najgorsze co może zrobić to skupić się na czerwcu, a potem powiedzieć sayonara! W internecie jest morze memów, a w angielskim pojawił się nawet idiom, który zaczyna być coraz częściej używany – w języku polskim można go swobodnie przetłumaczyć jako „potraktować kogoś jak biznes gejów po czerwcu”.

Choć pozornie to określenie może bawić, pod spodem rzeczywiście jest coś bardzo smutnego. Czyli receptą jest działanie, ale nie demonstracyjnie, tylko rzeczywiście wspierające jakąś kampanię społeczną, najlepiej mieć również wpisaną równość w misję firmy.

Nie każdy musi mieć równość wpisaną w swoje wartości czy wizję. Są oczywiście ludzie, którzy tego nie mają wpisanego drukowanymi literami w sekcji „Misja” na stronie, ale doskonale to rozumieją i potrafią współpracować. Wszystko tak naprawdę sprowadza się do pytania, jaka jest Twoja intencja. Czyli – co Ty chcesz osiągnąć tym działaniem. Chcesz sprzedać więcej lodów? Czy chcesz pomóc ludziom? Jeśli jedno i drugie – super, tylko niech to będzie jasno powiedziane. A jeśli chcesz pomóc ludziom, a przy okazji być może sprzedasz więcej lodów, ale liczysz się też z tym, że możesz ich sprzedać mniej, bo komuś się to może nie spodobać, to dla nas z perspektywy społeczników jest to sytuacja najlepsza. Warto powtórzyć, że jeśli chcesz mimo wszystko po prostu promować się na tęczy i na tym budować swój brand, nie ograniczaj się do czerwca. Dobrym przykładem jest tutaj Netflix, którego komunikacja zahacza o tematykę równouprawnienia praktycznie przez cały rok. Oczywiście widać u nich peak przy okazji różnych wydarzeń pride’owych, natomiast brand już jest skojarzony. Praca została wykonana. Wrzucają treści równościowe przy promocji nowego serialu w dowolnym miesiącu, kompletnie bez związku z jakimkolwiek innym wydarzeniem zewnętrznym, a przy okazji wspierają organizacje społeczne.

Ostatnia rzecz, o której też warto powiedzieć, jest może nieco w poprzek medium, w którym rozmawiamy i czego tak naprawdę rozmowa przede wszystkim dotyczy. Są takie firmy, które pomagają 24 godziny na dobę przez cały rok, jednak robią to bez fajerwerków i autopromocji. Takie organizacje mają na przykład wewnętrzne systemy wspomagania różnych organizacji pozarządowych, w którym są widoczne polskie organizacje LGBT+. Kiedy pracownicy, dowiadują się, że wydarza się coś złego, chcąc przelać pieniądze na dany cel, mogą sprawdzić w swojej firmie, komu pomóc.

Dostają jasną instrukcję, i wiedzą, co zrobić.

I to jest świetna rzecz, bo trzeci sektor i organizacje społeczne w Polsce nieustannie potrzebują pieniędzy. Nie dostajemy milionów złotych. 80 procent naszego budżetu to są wpłaty od ludzi. Więc to, że jakieś duże korporacje na całym świecie mają w swoim systemie nas jako jedną z organizacji, której po prostu można ustawić przelew, to dla nas ogromna pomoc.

To może być remedium na obawy wielu zaangażowanych firm, które wstrzymują się od podejmowania działań w obawie o posądzenie o pink washing. Z tego co powiedziałeś – to jest być może taki prosty element, żeby tę obawę zniwelować, w oparciu o nawet niewielki, ale stały wewnętrzny system wspierania finansowego organizacji.

Dokładnie tak. Na przykład w tym roku w Warszawie po kilku latach namawiania Ratusz nadludzkim wysiłkiem wygospodarował budżet na utrzymanie schroniska dla bezdomnych ludzi LGBT. To miejsce już funkcjonuje, i właściwie od momentu założenia jest niedofinansowane, co niestety wynika z tego, jak działają granty. Negocjowaliśmy z ratuszem Deklarację LGBT+, którą podpisał Rafał Trzaskowski i uruchomienie schroniska, jednak go nie prowadzimy. Mimo to również do nas zwracały się korporacje z pytaniem: jak wesprzeć hostel? Schronisko to jest w końcu coś namacalnego, a do tego temat walki z bezdomnością – trudno o bardziej szlachetny cel. W takich sytuacjach od razu staramy się ich przekierować w odpowiednie miejsce, wskazujemy grupy, które potrzebują pieniędzy, informujemy o tym, że np. są zbierane pieniądze na pomoc psychologiczną albo na prawników, wskazujemy na małe inicjatywy, które potrzebują pieniędzy bardziej niż my. Ta pomoc może czasem wydawać się zupełnie banalna, na przykład przy okazji wymieniana sprzętu albo mebli w biurze, można je oddać organizacji i dajmy na to umeblować takie schronisko. To też jest ważna pomoc.

A czego zdecydowanie nie robić, żeby nie zostać zlinczowanym w mediach społecznościowych?

Byłbym daleki od dawania rad w tej kwestii, bo nie odpowiadam za to, kto kogo i za co linczuje w mediach społecznościowych. Czasami mnie samego różne przykłady takiego linczu zaskakują. Niemniej są takie marki, które odbieram jako naprawdę cyniczne, bo ich działania są po prostu nieautentyczne. Jeśli chcesz zmienić logo, a potem odtrąbić, że jesteś wielkim wspierającym ludzi LGBT+ w Polsce, to chociaż zarezerwuj w budżecie trochę pieniędzy na coś, co naprawdę ludziom pomaga. Bo umówmy się, tęczowe logo jeszcze nigdy nikomu nie uratowało życia. Naprawdę nie jest to powód do chwalenia się. Dziś jest wyrazem przyzwoitości, a nie heroizmu.

… czy powodem do dumy. Czyli – jeżeli firmy chcą rzeczywiście nie być oskarżone o pink washing, niech rzeczywiście dofinansowują fundacje. To jest najprostszy ruch, który mogą zrobić, jeżeli nie chcą lub nie mogą w to włożyć wielkiego wysiłku, choćby ze względu na brak odpowiednich zasobów. Finanse zawsze pomogą.

Oczywiście. Zdarza się jednak, że marka nie ma budżetu zewnętrznego i nie jest w stanie wspomóc naszego stowarzyszenia czy jakiejś innej organizacji finansowo. Wówczas warto robić szkolenia dla kadry, na przykład z budżetu HR. Wiemy, że to może realnie zmienić sytuację ludzi w pracy.

Co według Ciebie jest najważniejszym elementem takiego szkolenia? Ćwiczenia językowe?

Wiesz, ludzie najczęściej kojarzą język – żeby się ładnie zwracać do siebie, nawzajem nie robić sobie przykrości… I tak, to jest ważne, ale równie ważne jest ćwiczenie różnych sytuacji czyli przejście scenariuszy, przerobienie konkretnych zadań. Przykładowo, wyobraź sobie taką sytuację. Masz w pracy kolegę – Tomka. Tomek wraca do biura po długim urlopie, wygląda inaczej i przedstawia się per „Kaśka”, prosząc, by tak się teraz do niej zwracać. Co robisz? Słyszysz, że na prośbę Kaśki, jeden z Twoich współpracowników parska śmiechem, później na przerwie zaczyna mówić o Kaśce jakieś bardzo krzywdzące rzeczy. Jak się w takiej sytuacji zachowujesz?

Czy na takich warsztatach uczestnicy robią symulacje realnych sytuacji z życia i dowiadują się, jak się w nich odnaleźć.

To, jak się do siebie zwracamy to jest minimum. To, że się nie wyzywamy, nie robimy głupich żartów, które śmieszą tylko nas. Tak naprawdę nawet jak masz w sobie duże pokłady dobrej woli, może po prostu nie myślałeś nigdy o takiej sytuacji. Nie widziałeś jej w serialu, żeby ściągnąć stamtąd schemat zachowania bohatera. Jesteś w kropce, możesz zareagować instynktownie, palniesz głupotę, potem jest ci wstyd. Te wszystkie rzeczy można przećwiczyć. Ludzi, którzy są wystraszeni samego tematu, bo nie wiedzą w ogóle z której strony ugryźć, często paraliżuje myśl, że mogą choćby użyć złego słowa. Nie wiedzą, czy się mówi „gej”, czy to dobrze czy nie wypada. Czy lepiej „osoba homoseksualna”, czy to zbyt formalnie? To jest w gruncie rzeczy zrozumiałe, bo skąd mamy to wiedzieć? Przecież nie z polskiej szkoły. Pamiętam świetne szkolenie dla pracowników z całego regionu – korporacja, która je organizowała, funkcjonowała również w krajach podobnych pod tym względem do Polski – Rumunii, na Węgrzech i w Czechach. Czechy niby nieporównywalnie bardziej progresywne, ale z wysokim poziomem lęku, przed poruszeniem tematu. Najlepsze, co się mogło wydarzyć, i co rzeczywiście kilka razy miało miejsce, to coming out członków zespołu podczas tych spotkań.

Nie można sobie chyba wyobrazić lepszego efektu takiego szkolenia. Puentując wątek współpracy z firmami, chciałbym Cię spytać – czego oczekiwałbyś od marketerów?

Jeśli marketer ma ambicje albo dostał zadanie zrobienia czegoś nowego i nie ma pojęcia, jak się za to zabrać, albo, co gorsza, uważa, że ma doskonałe pojęcie, choć robi to po raz pierwszy, powinien znaleźć partnera społecznego. Organizacje są między innymi po to żeby pomóc w takiej sytuacji, wspólnie zaplanować komunikację. Przykładowo, taka osoba może nie zdawać sobie sprawy z tego, jak wiele osób drażni słowo „tolerancja” i będzie cały miesiąc maglować wątek tolerancji i zbierać bęcki na social mediach, nie wiedząc, dlaczego. Użyje w komunikatach sformułowania „osoby transseksualne” zamiast „transpłciowe”, nie wychwytując różnicy, która dla większości ludzi w Polsce jest zupełnie przezroczysta, a dla samych osób transpłciowych absolutnie kluczowa.

To są takie pułapki, które często przechodzą niezauważone dla kogoś, kto wcześniej nie miał do czynienia z tą tematyką społeczną. A więc – partnerstwo z fundacjami. Na koniec – jesteś optymistą czy pesymistą jeśli chodzi o to, co się wydarzy w Polsce przez najbliższe lata? Jak myślisz, jak to się wszystko rozwinie dalej?

Muszę być optymistą, inaczej nie mógłbym się tym zajmować przez ostatnie 10 lat. Próbujemy wiele zdziałać, jednak jedyne co się udało, to otworzenie schroniska w Warszawie i podpis prezydenta miasta pod Deklaracją LGBT+. Nie zliczę, ile naszych projektów ustaw przepadło w Sejmie. Z czasem miało być lepiej, a pod wieloma względami jest gorzej. Myślę, że zmiana która niedługo będzie miała miejsce, może być albo bardzo dobra albo bardzo zła.

Czy jesteśmy w punkcie zwrotnym.

Tak. Intensywność komunikacyjnej inżynierii społecznej uruchomionej przez nasze władze i Kościół nie może pozostać bez konsekwencji. On musi rezonować, spowodować reakcję. Jeśli odpowiednio długo pakuje się w ludzi lęki, gniew, frustrację, co właśnie się dzieje, i te wszystkie emocje pozostają zbite i nie mają ujścia, to w końcu muszą wystrzelić, coś skatalizować. Na przykład wysoki wynik Konfederacji, która wzmocni się na tyle, by być ważnym koalicjantem i z czasem wprowadzi absolutny zakaz wszelkiej edukacji w temacie LGBT+ i tzw. propagandy, tak jak dziś jest w Rosji i od kilku dni na Węgrzech i wtedy nie będzie już żadnej tęczowej parady nigdzie w Polsce. Nie będziemy też mogli prowadzić działalności edukacyjnej w Miłość Nie Wyklucza, ponieważ będzie to podpadać pod grzywnę albo więzienie. To jest ten zły scenariusz, absolutnie realistyczny w dłuższej perspektywie. Na Węgrzech też się wydawało, że to, co się tam dzieje jest niemożliwe. Z kraju, który jest przecież członkiem Unii Europejskiej uciekają dziś osoby transpłciowe, uciekają pary z dziećmi, w obawie o to, że dzieci zostaną im odebrane i trafią do systemu jako sieroty, bo ich rodziny są od niedawna sprzeczne z węgierską konstytucją.

Odbicie tej sprężyny może być również w drugą stronę i będziemy mieli powtórkę z protestów kobiet, Ośmiu Gwiazd, LGBT+. Być może stanie się to, co mi się najbardziej marzy, czyli wreszcie do głosu dojdzie młode pokolenie kobiet. Analiza mentalności i światopoglądów polskich kobiet i mężczyzn pokazuje, że są to dwie różne planety. Jedna jest brunatna, druga – tęczowa. Liczę na to, że wreszcie kobiety przejmą władzę i ustawią tych wszystkich brunatnych chłopców w szeregu – niech oni się bawią w wojsko, niech robią ustawki i inne rozrywki, ale niech zostawią ludzi spokoju.

CEO MediaCom Warszawa, związany z agencją od 2003 roku, a od 2008 roku zasiada w jej zarządzie. Rozpoczynał karierę zawodową w Instytucie Ekonometrii SGH, skąd przeszedł do MediaCom, aby stworzyć pierwszy w Polsce dział marketingowych analiz ekonometrycznych. Do dziś pozostał zwolennikiem stosowania zaawansowanej analityki w służbie komunikacji marketingowej. Gorąco wierzy też w siłę strategicznego planowania całego, pełnego wewnętrznych interakcji ekosystemu mediów. W wolnym czasie uprawia wspinaczkę skałkową. Zaangażowany w tematy ekologii i resilience, jest przekonany, że jako branża swoimi działaniami możemy wspierać globalne postawy z myślą o społeczeństwie i przyszłych pokoleniach. Wierzy w siłę partnerskich relacji, w pracy kierując się filozofią MediaCom, People First Better Results.

Kuba Kossut