Filtrując szum
Dlaczego najwięksi gracze będą konkurować z pomysłami 14-latków, czy w Kanadzie chętnie mówi się o porażkach, dlaczego „Fortune Magazine” osiągnął sukces, mimo że był najdroższym tytułem prasowym kiedykolwiek wydanym? Między innymi o tym rozmawiamy z Jeremym Gutsche, twórcą serwisu Trendhunter.com i autorem ksiązki „Exploiting Chaos”.
Mówi Pan, że porażka to część procesu uczenia się. Amerykanie rzeczywiście chętnie mówią o potknięciach oraz sukcesach osiąganych przy kolejnych próbach, przy następnym podejściu. Z czego zatem może wynikać fakt, że Polacy, i pewnie szerzej – Europejczycy, nie mają takiej swobody wspominania o porażkach, a każdy nowy projekt traktowany jest często jak „gra o wszystko”? Dlaczego tak wielu z nas boi się niepowodzenia, zamiast traktować je jako naturalny element na drodze aktywności?
Jestem Kanadyjczykiem i myślę, że podejście w naszym kraju jest tak samo konserwatywne jak w Europie. W Ameryce jest inaczej – Stany Zjednoczone zawsze odnosiły sukcesy, ponieważ tam podejmuje się ryzyko. Takie podejście można także wprowadzić w innych krajach. Kiedyś każda innowacja firmy wiązała się z dużym ryzykiem, a osiągnięcie sukcesu wymagało kilku lat. W rezultacie zaglądaliśmy w przyszłość i stawialiśmy wszystko na jednej szali, mając nadzieję na powodzenie. Obecnie o wiele łatwiej jest wprowadzić produkt lub ideę, rozpocząć nową kampanię, uruchomić stronę internetową lub stworzyć logo. W rezultacie w prostszy sposób można przetestować kilka produktów i pomysłów, dzięki czemu podejmowanie ryzyka jest dla nas bardziej komfortowe – nie stawiamy wszystkiego na jeden produkt. Zamiast tego traktujemy innowację jako portfolio inwestycyjne z kilkoma ryzykownymi pomysłami i kilkoma, które mają większą szansę na odniesienie sukcesu.
Trendy z których krajów najczęściej prezentują Państwo w serwisie TrendHunter.com? Jakie wnioski mogą płynąć z zestawienia państw, z których „płyną” innowacje?
Uruchomiłem TrendHuntera, ponieważ w głębi duszy byłem przedsiębiorcą, ale nigdy nie wiedziałem, jaki będzie mój pomysł na biznes. Chciałem więc stworzyć miejsce, gdzie ludzie z całego świata będą mogli dzielić się swoimi pomysłami. Po pewnym czasie, nasza strona zaczęła być odwiedzana przez miliony ludzi, a dziesiątki tysięcy z całego świata zaczęło przedstawiać swoje projekty. Zrozumiałem wtedy, że moim przedsięwzięciem było stworzenie miejsca dla międzynarodowej społeczności, gdzie wszyscy mogą dzielić się swoimi pomysłami. Obecnie na naszej stronie znajdują się trendy ze 119 państw, a szuka ich 120 tys. osób – nasi fani tworzą zaś grupę liczącą 3 mln osób. Dzięki temu jesteśmy największą społecznością poszukującą trendów na świecie. Najciekawsze jest to, że trendy nie pochodzą jedynie ze Stanów Zjednoczonych. Znajdujemy wiele unikalnych innowacji pochodzących z najróżniejszych części świata. Okazuje się, że to zapewnia nam większy ruch na portalu. Ponadto pokazanie czegoś, co do tej pory nie zostało odkryte, ponieważ pochodzi z Ameryki Południowej czy Azji, jest dla mnie naprawdę inspirujące. Mamy także ok. 120 unikalnych pomysłów z Polski. Bardzo możliwe, że jest ich więcej, ale tylko w przypadku tych wspomniany jest ów kraj. Mój ulubiony pochodzi z Warszawy – to butik, w którym wszystko jest ustawione do góry nogami. Musicie to sprawdzić!
Mówi Pan, że „kultura zjada strategię na śniadanie”? Jak Pan to rozumie?
W dużym stopniu skupiamy się na strategii i traktujemy ją jako najważniejszą część prowadzenia biznesu – pamiętam to szczególnie z czasów, kiedy współpracowałem z menedżerami jako konsultant. Jednak w praktyce z czasem uczymy się, że chodzi przede wszystkim o egzekucję i działanie. Przed strategiczną salą wojenną Forda wisiał napis „Kultura zjada strategię na śniadanie”. Miało to przypominać, że nie chodzi tylko o świetne pomysły w prezentacji, ale o stworzenie kultury, w której coś się dzieje. Kultury, w której, po pierwsze, ludzie czują się, jakby byli na misji, po drugie, mają dobrą relację z klientem, po trzecie, mogą tolerować eksperymentalne porażki i, po czwarte, mogą zniszczyć to, co było uważane za normalne, za standard i realizować nowe pomysły.
Wiele globalnych marek powstało w czasie recesji – każda z nich to światowa potęga. Czy spis marek powstałych w czasie kryzysu, który rozpoczął się w 2008 roku, byłby równie pokaźny? A może tym razem, w czasie „nowego kryzysu”, można mówić raczej o nowych specjalnościach czy projektach tych firm niż markach? Które brandy uznaje Pan za największych zwycięzców „nowego kryzysu”?
Historia pokazuje, że czasy chaosu i niepewności są ogromną szansą. Potwierdzają to przykłady takich firm, jak Disney, CNN, Adobe, IBM, Hewlett-Packard i GE, które powstały w czasach pogorszenia koniunktury gospodarczej. Ciekawe jest to, że w tym okresie wielkie marki stają się bardziej konserwatywne i w rezultacie nie adaptują się, gdy zmienia się sposób myślenia konsumenta. Natomiast startupy szybciej zauważają, czego potrzebuje klient, ponieważ rozpoczynają swój biznes bliżej jego środowiska. Dzisiaj zwycięzcy znajdują się głównie w mediach społecznościowych – to największy obszar marketingowy, w którym nastąpił podział cyfrowy. Jednak doświadczeni marketerzy nie angażują się w pełni w media społecznościowe i zatrudniają ludzi po to, aby ci zarządzali tym obszarem za nich. Prezesowie i menedżerowie marki postępują tak samo. Myślimy, że jest to coś, czym zajmuje się młodzież albo specjalistyczne agencje. Według mnie, korzystanie z mediów społecznościowych nie jest takie trudne, jednak osoby odnoszące sukces zwykle nie chcą rozwijać swoich umiejętności w tym zakresie. Dlatego teraz mamy kampanie, w których prezesi, menedżerowie wyższego szczebla i eksperci od marketingu stosują outsourcing związany z mediami społecznościowymi, którymi zajmują się 15- lub 19-latkowie. W tym widzę największy niewykorzystany potencjał.
W rezultacie widzimy wiele startupów rozwijających się w mediach społecznościowych – prawie każdy mógł powstać w innej firmie. Nawet Facebook mógł zostać stworzony przez firmę będącą jedną z największych porażek wszech czasów, którą jest dla mnie powstały ponad sto lat temu Kodak. Firma ta stworzyła cyfrowy aparat w 1975 roku, a w latach 90. minionego stulecia miała stronę, na której można było dzielić się zdjęciami zrobionymi jej aparatem. Jak się okazało, firma nigdy nie rozwijała tego pomysłu. Jednak – jeżeli się nad tym zastanowić – gdyby byli bardziej agresywni, mógłby to być wczesny przykład Facebooka. Oczywiście z Facebookiem wiąże się więcej kwestii, ale według mnie zwycięzcami są te firmy w mediach społecznościowych, które korzystają z okazji omijanych przez inne.
Proszę przybliżyć historie sukcesu „Fortune Magazine”. Ma Pan swoją opinię na temat tego, dlaczego im się udało…
Historia „Fortune Magazine” jest moim ulubionym przykładem firmy, która wystartowała podczas spowolnienia gospodarczego. Magazyn powstał zaledwie cztery miesiące po krachu na giełdzie w 1929 roku. Kosztował 1 dol. i był najdroższym magazynem, który kiedykolwiek został wydany – wówczas za tę kwotę można było kupić wełniany sweter. Był to więc jeden z najbardziej kosztownych luksusów, który wydawał się być nieważny i niepotrzebny z naszej perspektywy. Jednak, patrząc na pełny kontekst, w 1929 roku ludzie po raz pierwszy tracili pracę przez decyzje zarządów. Magazyn „Fortune” oferował im spojrzenie na to, co działo się za ich drzwiami. W rezultacie udało się – zdobyli pół miliona subskrybentów i zysk na poziomie 7 mln dol. w obecnej walucie. Wydaje się to być niespójne z tym, co podpowiadałaby nam intuicja, ale ów przypadek pokazuje, że nie liczy się ustalenie ceny, ale identyfikacja, oraz to, jak rozwija się umysł konsumenta w czasach zmian oraz jak można stworzyć coś, co zaspokaja jego potrzeby.
Nie mogę powstrzymać się od pytania o to, dlaczego, Pana zdaniem, TrendHunter osiągnął taki sukces? Podobne pytanie dotyczy Pańskiej osoby…
Wiele osób szuka inspiracji, dlatego ów pomysł na portal odniósł sukces. Odnosząc to do mojej osobistej marki, wydaje mi się, że ciekawe jest to, że po dziesięciu latach studiowania i szukania własnego pomysłu na biznes naturalnie stałem się ekspertem od innowacji, który pomaga wielu znanym markom w znalezieniu tzw. the next big idea. Przygotowując prezentacje i warsztaty, trzeba pamiętać, że kolejna oferta może być ostatnią. Jednak mając za sobą wiele zabawnych i ciekawych wystąpień przed kilkutysięczną publicznością, zacząłem otrzymywać kolejne oferty. Przez ostatnie kilka lat miałem ponad 300. klientów i nadal zgłaszają się do mnie kolejni. Im więcej pracuje się z interesującymi ludźmi, pomagając im w rozwiązywaniu ich problemów, tym bardziej rośnie wiedza na temat innowacji. Dlatego, mając okazję pracować z takimi markami, jak Victoria’s Secret, Microsoft czy Walmart, uczę się tego, w jaki sposób tak rozwinięte firmy wprowadzają innowacje do swoich organizacji. Dlatego cieszy mnie to, gdzie jestem obecnie. Uwielbiam studiować chaos oraz innowacje.
Które trendy będą dominować w gospodarce przez najbliższe lata? Czy ma Pan skuteczne sposoby ich antycypacji?
Dla mnie najbardziej ekscytujące w ciągu kilku kolejnych lat będą trendy związane ze zmianami w przedsiębiorczości i innowacji. Jednym z moich ulubionych jest błyskawiczna przedsiębiorczość związana z tym, że ludziom coraz łatwiej jest rozpoczynać nowe przedsięwzięcia i wprowadzać nowe produkty. Można skorzystać z portalu 99designs lub Fiverr i sprawić, że ludzie będą walczyć o to, by za niską cenę przygotować dla nas logo. Można też w jedną noc uruchomić stronę WWW, stworzyć model nowego produktu za pomocą drukarki 3D, a poprzez Kickstarter sprzedawać produkty, które jeszcze nie istnieją. Dzięki temu kolejnym rywalem dla naszej firmy może stać się 14-latek pracujący gdzieś w garażu. Pokazuje to, że w przyszłości innowacja będzie bardziej otwarta, a kreatywność będzie dotykała różnych obszarów. Jest to także ważne z perspektywy korporacji. Teraz będzie można testować wiele pomysłów i koncepcji, wprowadzać produkty łatwiej niż kiedykolwiek. Oznacza to także, że trzeba uważać na innych rywali z całego świata, którzy mogą zaatakować na różne sposoby. To mój ulubiony trend.
W kwestii przewidywania trendów w TrendHunter – mamy sześć stadionów ludzi, 120 tysięcy z całego świata, którzy przesyłają nam pomysły. Mamy także bazę trzaech milionów fanów. Dzięki temu odnajdujemy wiele nowych i kreatywnych pomysłów, które pojawiają się na naszej stronie głównej. Można powiedzieć, że jesteśmy laboratorium badawczym i korzystamy z ruchu na stronie wynoszącego 40 – 45 milionów wyświetleń miesięcznie, aby przefiltrować cały szum i znaleźć trendy. Następnie pracujemy z wieloma różnymi firmami, aby pomóc im odnaleźć te trendy, korzystając z bardziej naukowego podejścia niż analizy tego, co działo się w przeszłości. Uczestnikom organizowanego przez Netię warszawskiego kongresu „Biznes to Rozmowy” przedstawiłem część naszych badań. Mam nadzieję, że Was to zainspiruje i pomoże w kolejnych pomysłach dla Polski.
Mówi Pan o stadionach pojedynczych osób kreujących trendy. A zatem nie tylko najwięksi gracze mogą obecnie wywracać porządek rzeczy?
Obecnie stworzenie trendu ma miejsce, gdy ktoś opracuje coś innowacyjnego lub unikalnego, co przykuje uwagę. Tym kimś może być artysta pracujący nad swoim dziełem lub firma wprowadzająca nowy produkt, a poprzez marketing wirusowy projekt może – łatwiej niż kiedykolwiek – stać się popularny. Zatem z jednego punktu widzenia kreatywność może odnosić się do różnych obszarów, a z drugiej strony powiedziałbym, że dużym firmom trudniej jest sprawić, aby ich pomysł został zauważony. Nie można po prostu wydać pieniędzy i sprawić, aby ludzie go dostrzegli. Stara formuła polegała właśnie na tym – na wydawaniu pieniędzy na reklamę, co automatycznie przekładało się na zakup. W pewnym stopniu nadal to działa, ale jeżeli chcesz stworzyć coś przełomowego, co ma szansę osiągnąć sukces w viralu, to sam pomysł jest teraz ważniejszy niż kiedykolwiek. W zasadzie nie potrzeba już dużych budżetów, jeżeli Twoje pomysły są przełomowe albo mają potencjał na sukces w marketingu wirusowym.