Hotele [felieton]

Wakacje, jedziemy po hotelach. Tak się świetnie składa, że mam chwilowo chorobę, której objawy są: przekleństwem, dla mnie prywatnie, ale dla designera są świetnym narzędziem pracy. To nadwrażliwość na bodźce, światło, dźwięki, zmiany temperatury, stres, gwałtowny ruch. Jestem więc super wyczulonym testerem hoteli.
Obiecałem artykuł o hotelach: oto on. Zastanawiałem się, czy publikować prawdziwe nazwy, czy zbyt wyśrubowane osądy niepotrzebnie nie skrzywdzą skrytykowanych, a pochopne pochwały nie będą niezasłużoną kryptoreklamą. Postanowiłem jednak użyć nazw: projektant jest skuteczny i pożyteczny wtedy, kiedy poprawia rzeczywistość. Żeby było jasne: nie jestem powiązany z żadnym z hoteli. A gdyby ktoś chciał mnie pozywać za obrazę – do wglądu zaświadczenie od lekarza, że jestem nadwrażliwy. Wszystkie opinie są osobiste. Skrytykowanych przepraszam, pochwalonych ostrzegam: skrytykowani poprawią błędy i zaraz będą Was gonić. Jedziemy…
Hotel Eva Braun. Uparte (od zeszłego numeru) zdumienie, że jakiś idiota w nazwał Polsce swój hotel leżący obok kwatery Hitlera w Kętrzynie „Eva Braun Palace” (czyli imieniem kochanki adolfa {forma zapisu imienia zgodna z intencją autora – przyp. red}). Naprawdę, tacy jesteśmy głupiutcy, że damy spalić wszystko, co mamy, wycofać się cywilizacyjnie względem sąsiadów w Europie o kilkadziesiąt lat, potem będziemy nadrabiać latami straty, a na deser, za pierwsze po odzyskaniu względnego oddechu pieniądze, jechać akurat do hoteliku Eva Braun? Jestem projektantem, nie prawnikiem, szukam wspólnika: niech mu, do cholery, ktoś zabroni, przecież jeszcze żyją osoby, którym kochanek tej laski zabił mamę, męża, siostrzyczkę, marzenia, mieszkanie, firmę! Nie wolno sobie z tego robić jaj ani kasy.
Park Hotel w Poznaniu – „designerski w złym stylu”, masa pieniędzy w dizajn, a nie w komfort. W apartamentach świetliki na suficie – nie da się zaciemnić pokoju. Gniazdka wypadają. Sporo źle zaprojektowanych narożników, o które się obijam (odbijając tynk), odłamanych listew przypodłogowych. By z apartamentów dostać się do restauracji ze śniadaniem, trzeba wyjść na dwór – trudne dla kobiety, która nie lubi rano pokazywać się bez makijażu. Trudne dla każdego, kto zimą lubi z ciepłego łóżka i prysznica pójść w kapciach na śniadanko. Fajny basen, fajne podgrzewane leżanki, fajne odbicie wody na suficie.
Hotel Rzymski w Poznaniu – jeden z moich dwóch ulubionych. Duże pokoje, naturalnie stabilna temperatura od grubych murów, ładny widok z okna, dyskretna obsługa. Klucze starego typu, a nie karta, drewniany brelok z gumową obwódką, która jest po to, by w nocy, kiedy wracamy, brelok nie obił się o drzwi i nie obudził, kogo nie trzeba. To jeden z tych hoteli, z którego można napisać do przyjaciółki: „Stałem dziś rano w oknie, nago, patrzyłem na ulicę i pomyślałem…” – jak Hemingway.
Hotel Gdynia w Gdyni. Mój ulubiony. Takie rzeczy zdarzają się tylko raz. Mam nadzieję, że nie dożyję jego rewitalizacji. Wielkie okna z widokiem, pokoje duże, a nie naściubione po skąpstwie. Muzeum designu z lat siedemdziesiątych, kiedy nie skąpiło się na materiałach: każdego przedmiotu aż przyjemnie dotknąć. Z wanny (wanny!) widać morze, sedes (Ideal Standard – ma trzydzieści lat i można go polizać, taka dobra ceramika, idealnie czysty, nie hałasuje, gdy usiądzie na nim dziewięćdziesięciokilowy facet). Obsługa pamięta gości z poprzednich pobytów. Wiem, że, jeśli będę miał jakikolwiek problem w Gdyni, pójdę do mojego hotelu i oni mi pomogą.
Hotel Campanile we Wrocławiu: hałas od ulicy, w pierwszej połowie maja nie da się włączyć klimatyzacji. Hotel Campanile w Szczecinie: w drugiej połowie maja nie da się wyłączyć klimatyzacji. Bo tak. W naszej korporacji we wszystkich fabrykach do piętnastego grzejemy, a od piętnastego chłodzimy. W sieciówkach jak w centrach handlowych, czujesz, że to nie gościnne miejsce, lecz maszyna do zarabiania, i to szybko. W Campanile w Szczecinie brzydki widok (okno w okno z blokiem mieszkalnym, dwa razy dziennie pani z bloku gapiła się na mnie, jak pracuję, a ja gapiłem się, jak wiesza pranie), brzydki budynek, brzydkie wejście. Zatkany brodzik, ale w weekend nic nie zrobimy – sorry, hydraulik w weekend jest o czternaście groszy droższy, odetkamy ci brodzik w poniedziałek, nieważne, że wtedy już wyjedziesz. Polska obsługa samorzutnie nadrabia olewanie nieważnego polskiego rynku przez globalnego inwestora. Pan (niech zostanie anonimowy) z recepcji podpowiedział mi, jak wyłączyć bezpiecznik, by unieszkodliwić klimatyzację, pan Filip z recepcji świetnie mnie przyjął, pani Kasia – chciałbym, żeby sama prowadziła każdy następny hotel, w którym się zatrzymam, była tak ciepła i profesjonalna. Dobre śniadania (Campanile Szczecin): bardzo dobre pieczywo, dobre wędliny, świeże warzywa.
(…)
:: ::
Cały felieton Janusza Kaniewskiego można przeczytać w najnowszym wydaniu magazynu „Brief”. Zachęcamy do lektury!