Stoczniowy biznes z misją. Wywiad z Bartłomiejem Zientkiem z Green Dream Boats
Odważny design i innowacyjne na skalę świata, ekologiczne rozwiązania – oto, co wyróżnia ich produkty na tle innych. W swojej branży są niedoścignionym wzorem. Nieustannie doskonalą efekty swojej pracy i śmiało patrzą w przyszłość. Mowa o Green Dream Boats, czyli młodej polskiej stoczni produkującej ekologiczne, w pełni autonomiczne katamarany, z którymi od ostatnich dwóch lat coraz śmielej wchodzi na kolejne zagraniczne rynki. Już niebawem świat ujrzy ich drugi duży projekt, czyli ekologiczny houseboat, nad którego produkcją trwają właśnie prace. Tym razem w ramach cyklu poświęconego laureatom rankingu 50 Najbardziej Kreatywnych w Biznesie rozmawiamy z jednym z twórców pomorskiej stoczni Green Dream Boats, Bartłomiejem Zientkiem.
Jak to się stało, że zajęliście się tym biznesem? Skąd wziął się pomysł na produkcję ekologicznych łódek?
Pomysł zrodził się w głowie Mirka Skwarka, czyli mojego wspólnika, który jest pasjonatem motoryzacji. Wcześniej współtworzył w Polsce m.in. Porsche Club. Zakochany w designie samochodowym postanowił przenieść go na łódki. Mirek zauważył, że nawet jeśli ktoś posiada drogi jacht, to życie na tym jachcie toczy się głównie w przystani, pływa się bowiem zaledwie kilka dni w roku. Jeszcze dokładniej, życie na jachcie toczy się na rufie, na salonce, gdzie znajduję się kanapa. Dobry jacht kosztuje miliony, a w głównej jego części mieści się zaledwie 5–6 osób. Cała zabawa polegała więc na tym, by tę najbardziej atrakcyjną część przenieść w miejsce centralne łódki i stworzyć na niej więcej przestrzeni. Łódka miała zmieścić na pokładzie 10 osób, przy czym główną część nadal musiał stanowić stolik i kanapa w kształcie litery U. Z drugiej strony, wchodząc w ten biznes, myśleliśmy o tym, by podążać z duchem czasu i stworzyć coś ekologicznego, coś, co jest w pełni autonomiczne. W przypadku Sollinera udało nam się tego dokonać nawet w większym zakresie niż Tesli. Na naszych ekologicznie zasilanych łódkach można pływać praktycznie w nieskończoność.
Jak dużo czasu musiało upłynąć, by świat usłyszał o Green Dream Boats? Jak długo pracowaliście na ten sukces?
Tak naprawdę najbardziej owocne były dla nas ostatnie dwa lata – od momentu, gdy pojawiła się pierwsza łódka Solliner, która wtedy jeszcze była produkowana według naszego projektu na zewnątrz. Własną stocznię, w której produkowane są kolejne łódki, mamy dopiero od zeszłego roku. W naszym produkcie wprowadziliśmy też szereg poprawek i teraz, we własnej stoczni, możemy spokojnie pracować nad kolejnymi pomysłami. Wracając do pytania – największe zainteresowanie, zarówno mediów, jak i klientów, pojawiło się pod koniec 2015 r.
Fakt, że Wasze łódki są w pełni ekologiczne, cały czas stanowi ewenement. Czy czujecie, że świadomość w tym zakresie rośnie, czy jednak cały czas pozostajecie w niszy?
Obecnie w przypadku wszelkiego rodzaju łódek i motorówek coraz częściej montuje się silniki elektryczne. Świadomość w tym obszarze rozwija się bardzo dynamicznie. Dzisiejszy stan porównałbym jednak do sytuacji na rynku motoryzacyjnym ok. dekady temu. Zdajemy sobie oczywiście sprawę z tego, że nasz Solliner nie będzie zawsze odosobniony i dlatego cały czas pracujemy nad kolejnymi, jeszcze bardziej innowacyjnymi projektami. Z drugiej strony, cały czas pozostajemy w pewnej niszy, dlatego naszym zadaniem jest edukowanie zarówno klientów, jak i dilerów. Obserwujemy jednak rynek i widzimy, że z każdym kolejnym rokiem świadomość pogłębia się. Proponowane przez nas rozwiązania nie są już aż tak zaskakujące, jak były jeszcze dwa lub trzy lata temu, jednak w niektórych częściach świata nasz produkt nadal powoduje „efekt wow”.
Kto jest Waszym klientem? Do kogo przede wszystkim kierujecie swoją ofertę?
Nasza grupa docelowa jest dość trudna do ocenienia. Z jednej strony, są to osoby, które do tej pory nie miały związku z pływaniem. Dzięki naszym produktom odkrywają uroki wody. Co ważne, nasze łódki są proste w obsłudze i poza kosztami zakupu nie pociągają dodatkowych kosztów serwisowych czy opłaty za paliwo. Bardzo wielu klientów traktuje nasz produkt również jako pomysł na zarabianie. Mam tu na myśli wszelkiego rodzaju usługi czarterowe czy turystyczne. Mamy np. klientów na Teneryfie, którzy kupili od nas kilka łódek i rozwijają tam biznes turystyczny, więc każdy turysta z Polski może pływać naszymi łódkami również na Teneryfie – wystarczy znaleźć się w okolicach Puerto Colon. Co istotne, w takich przypadkach zakup łódki zwraca się często po jednym sezonie. Coraz częściej spotykam się też z sytuacją, że rekreacyjne jeziora zamieniane są w strefy ciszy. Elektryczna łódka w takim przypadku doskonale zdaje egzamin.
W czasie branżowych targów to właśnie Wasz produkt często budzi największe zainteresowanie. Co jest tego powodem?
Przede wszystkim design. Jest wiele łódek, w których występują ekologiczne rozwiązania, ale często nie są to jeszcze skończone produkty. Przykładowo ostatnio podczas targów w Düsseldorfie właścicele dużej francuskiej firmy produkującej katamarany podeszli właśnie do nas i zachwycali się designem naszych łodzi, który ich zdaniem jest bardzo odważny. Linia nawiązuje bowiem do Porsche (modelu 356), a „efektu wow” dopełnia elektrycznie podnoszony czy opuszczany daszek, który z jednej strony jest podstawą napędową, z drugiej – chroni pasażerów przed słońcem czy deszczem, umożliwia nam też wpływanie pod niskie mostki.
Jak kształtują się Wasze relacje z konkurencją?
Widzimy takich, którzy próbują się od nas uczyć. W produktach innych firm pojawiają się np. podobnie obszywane kierownice i tapicerka, czyli coś, co zapoczątkowaliśmy właśnie my. To bardzo miłe, widzieć, że tworzy się swego rodzaju pierwowzór…
A do kogo kierowany jest Wasz nowy produkt, czyli houseboat?
Spływają do nas zapytania dotyczące przeznaczenia naszego produktu zarówno na cele biurowe, turystyczne, restauracyjne, jak i mieszkalne. Wszędzie tam, gdzie ziemia jest droga, można postawić właśnie na nasz houseboat – planujemy rozpocząć tym samym ciekawy biznes. Już teraz produktem zainteresowani są klienci z Azji, Amsterdamu czy Londynu. Rozmowy najczęściej zmierzają ku temu, jak skomercjalizować nasz produkt – i, jak się okazuje, możliwości jest bardzo wiele. To nas cieszy, ponieważ sami jesteśmy przedsiębiorcami i miło jest widzieć, gdy otwieramy nowe możliwości prowadzenia własnego biznesu również przed innymi. Houseboat jest projektem, o którym będzie jeszcze głośno. Obecnie znajduje się na etapie rozpoczętego cyklu produkcyjnego. A kiedy produkcja dobiegnie końca? – to zależy od wielu czynników…
Jak prezentuje się kwestia dystrybucji produktów firmy Green Dream Boats? Czy dilerzy chętnie z Wami współpracują?
Gdyby Elon Musk, tworząc Teslę, poszedł ze swoim innowacyjnym, nieco droższym samochodem do dilerów i próbował ich przekonywać, by sprzedawali jego auto, prawdopodobnie spotkałby się z odmową. Podobnie my czujemy, że nasz produkt jest swego rodzaju nowinką i potrzebna jest jeszcze edukacja – tak klientów, jak i dilerów. Obecnie nie jest nam łatwo przekonać tych drugich do naszego produktu, ponieważ z ich strony wiązałoby się to z dużą inwestycją – i my to rozumiemy. Wydaje mi się jednak, że ów stan zmieni się dopiero w momencie, gdy klienci zaczną sami pytać dilerów o nasze produkty. Wyprzedzamy rynek i nieco go zmieniamy, dlatego naturalne jest, że musimy nauczyć ludzi naszych produktów.
W których rynkach dostrzegacie większy potencjał – w Polsce czy poza granicami kraju?
W stoczniowym biznesie niesamowite jest to, że Polska jest pod tym względem potęgą, zwłaszcza jeśli mowa o niewielkich jachtach. Mało kto wie o tym, że, w zależności od szacunków, jesteśmy trzecim lub czwartym największym producentem jachtów na świecie. Blisko 90 proc. produkowanych łodzi trafia na eksport. Rynek zagraniczny cały czas stanowi dla nas oczywiście największy, nieograniczony niemal obszar. Obecnie nasze produkty można znaleźć m.in. w Holandii, na Teneryfie, w Hiszpanii, Norwegii, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Kanadzie, a niebawem również w Wielkiej Brytanii, prawdopodobnie też w Chinach, Wietnamie, Tajlandii i Australii. Potencjał naszych łódek coraz bardziej zauważają też polskie miasta. Przykładem może być Gdańsk, okolice Motławy. Wiemy już też, że od przyszłego sezonu łódki pojawią się m.in. we Wrocławiu, Krakowie i Włocławku.
Czy fakt, że Polska jest stoczniową potęgą, jest dostrzegany przez inne kraje?
Kiedy podczas różnych targów mówimy, że jesteśmy stocznią z Polski, konkurenci patrzą na nas z uznaniem. Polska jakość, jeśli mowa o przemyśle stoczniowym, jest bardzo ceniona. Najbardziej okazałe stoiska podczas targów często należą do polskich firm produkujących jachty. Nasz kraj radzi sobie w tej branży bardzo dobrze. Pozostaje tylko wspierać ten biznes i nie przeszkadzać przedsiębiorcom, którzy tworzą taką wizytówkę naszego kraju.
Jakie są plany na dalszy rozwój Green Dream Boats?
Naszym biznesowym celem jest to, aby osiągnąć skalę, w której będziemy posiadać stabilnego partnera w każdym istotnym miejscu na świecie. Osobę, która będzie reklamowała nasz produkt i pomagała rozprowadzać go poza granicami Polski. Dotychczas wszyscy nasi partnerzy to osoby, które są naprawdę zafascynowane naszym produktem. Chcemy również zbudować znacznie większy zakład produkcyjny, większą stocznię w specjalnej strefie ekonomicznej na Pomorzu, gdzie jako jedyni dostaliśmy zgodę na prowadzenie takiej właśnie działalności. Od strony projektowej natomiast najpierw chcemy oczywiście zakończyć produkcję houseboata, zaś później stworzyć coś, co będzie alternatywą dla tradycyjnych łódek. Nasz Solliner nie jest takim produktem, bo nie jest to łódka, którą można pływać szybko, nie daje tych samych wrażeń, co szybka łódź motorowa – naszym marzeniem jest więc stworzenie w swojej branży czegoś, co Elon Musk stworzył w branży motoryzacyjnej, czyli autonomicznego produktu, który parametrami nie będzie odstawał od dotychczas istniejących i będzie stanowić alternatywę dla łódek spalinowych.
::